Holendrzy uznają ciążę za naturalny stan, który nie wymaga ciągłego monitorowania przez lekarzy, więc kobietami w ciąży opiekują się położne. Wykonują one badania moczu, zlecają badania krwi czy słuchają pracy serca dziecka przez Doppler, czyli robią niemal wszystko to, co lekarze. Na tym etapie wszystko wydaje się w porządku.
Holenderska opieka prenatalna bardzo mi odpowiadała. Cieszyłam się, że jestem pod opieką położnej, którą będę miała także przy porodzie. Tym bardziej, że planowałam poród w domu. Niestety, mimo moich przygotowań do porodu domowego, Julkę urodziłam w szpitalu. I także tutaj zostałam mile zaskoczona opieką lekarską – poród odbył się bez komplikacji, w miłej atmosferze. Ze szpitala wyszłam już następnego dnia. Czułam się świetnie, a w obowiązkach przy dziecku, w domu, pomagała mi tzw. Kraamzorgster, czyli specjalnie przydzielona pielęgniarka.
Zarówno okres prenatalny, poród, jak i połóg, wspominam bardzo dobrze. Tutaj, teoretycznie, holenderski system wychodzi mamom naprzeciw. Idea jest taka, że kobieta chodzi do położnej, która prowadzi jej ciążę i ta sama położna jest potem przy porodzie – intymnie, spokojnie, w poczuciu zaufania i bezpieczeństwa. Ten system ma jednak pewne luki. Po pierwsze, w momencie, kiedy pojawiają się komplikacje opiekę nad ciężarną przejmuje lekarz, którego wcześniej nie znała. Po drugie, położne dostają pieniądze za każdy poród, który przyjmują. A jak nie przyjmują, czyli jeżeli muszą kobietę odesłać do lekarza, część tych pieniędzy tracą. W związku z tym położne zrobią wszystko, aby zatrzymać pacjentkę, a właściwie – klientkę, pod swoją opieką. Po trzecie, Holendrzy mają hopla na punkcie rzeczy „naturalnych” – i to dotyczy także porodów.
To jest też powód, dla którego w Holandii położono nacisk na porody naturalne. Nie dlatego, że są lepsze pod tym względem – choć w dużej mierze jest to prawda – ale w wielu przypadkach absolutnie nie. Jest nacisk na porody naturalne, bo położne potrafią i mają prawo go przeprowadzić. Dlatego też opowiadają o naturalnych metodach uśmierzania bólu, bo nie mogą zaaplikować znieczulenia ZZO. Dlatego naciskają na porody naturalne w ułożeniu pośladkowym, bo nie mogą przeprowadzić cesarskiego cięcia. Dlatego mówią o tym, jak niedobre są interwencje, bo nie wszystkie wolno im przeprowadzić. Dlatego że nauczono je, że tak jest najlepiej i zgadza się to z holenderską mentalnością. I dlatego że dla Państwa jest taniej.
Innymi słowy, wcale nie chodzi o to, co jest lepsze dla kobiety. Chodzi o pieniądze. I o prawa położnej. Holandia jest stawiana jako przykład dobrze działającego systemu, ale w rzeczywistości boryka się on z wieloma problemami. Potwierdzają to także statystyki, wskazujące na dużą śmiertelność noworodków. Oczywiście tłumaczy się to późnym macierzyństwem, większą ilością ciąż mnogich oraz dużą ilością imigrantów. W dodatku holenderscy lekarze uznają dzieci urodzone bardzo przedwcześnie za martwe, nawet jeśli urodziły się żywe, więc ta liczba jest jeszcze większa. Ale to nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego śmiertelność noworodków w Holandii jest tak duża. Nacisk na porody naturalne za każdą cenę niesie też pewne ryzyko. Udowadniają to badania, mówiące, że w Holandii lekarze ginekolodzy zajmujący się kobietami w ciąży wysokiego ryzyka (bliźniaki, zatrucie ciążowe, wiek powyżej 35 lat, infekcje, cesarskie cięcie w poprzedniej ciąży, itd.) mają lepsze wyniki, niż położne, które opiekują się ciążami niskiego ryzyka.
Poza tym kobiety nie mają bezpośredniego dostępu do znieczulenia – jeżeli kobieta sobie tego życzy, musi o znieczulenie wielokrotnie poprosić. I jest też duże prawdopodobieństwo, że anestezjolog nie dojedzie na czas, bo nie ma go w szpitalu. A przecież badania potwierdzają, że ZZO jest bezpieczne dla matki i dziecka i pomaga kobietom bezboleśnie rodzić. Czy to takie złe? Oczywiście mówi się, że zastosowanie ZZO wiąże się z wyższym ryzykiem cesarskiego cięcia. Ale przecież nie przez znieczulenie wykonuje się cesarskie cięcie, tylko przez komplikacje w czasie porodu, znieczulenie ma za zadanie uśmierzyć ból.
Porody domowe lub w szpitalu z pomocą położnych, postrzegane są jako prawo kobiet do wyboru miejsca i sposobu porodu. Ale jeśli dopuszcza się porody domowe, dlaczego nie dopuszcza się cesarskiego cięcia na życzenie, lub też wywołania porodu, kiedy kobieta tego chce? Dlaczego porody naturalne to „rodzenie po ludzku”, a cesarskie cięcie to zło? Dlaczego lekarz „odbiera” poród, a położna go „przyjmuje”, skoro robią to samo, czyli pomagają matce urodzić dziecko. Położne też wykonują szereg interwencji w proces porodu: podają zioła, masują, każą zmieniać pozycję, przyjmują dziecko i je badają. Położne, podobnie jak lekarze, dokonują pewnych zabiegów przy porodach. A więc porody naturalne wcale nie są takie naturalne. Są tylko opisywane i sprzedawane jako takie. I dlaczego niby te „naturalne” interwencje są lepsze, niż sztucznie wywołany poród, który przynajmniej jest skuteczny? I jeżeli ciąża i poród są naturalne i bezpieczne, to dlaczego w ogóle potrzebne są nam położne? Dlaczego nie rodzimy same w domu? A, bo porody są niebezpieczne. A więc chodzi o dwie rzeczy: o to, aby położne czuły się potrzebne. I aby mogły zarabiać pieniądze.
Nie rozumiem tego. Z jednej strony mówi się, że poród naturalny jest łatwiejszy, a z drugiej strony kobiety, które decydują się na cesarskie cięcie widzi się jako egoistki, które nie dbają o dobro dziecka, lub też, jak to się ładnie mówi po angielsku, są: „too posh to push” , czyli zbyt eleganckie, aby urodzić własnymi siłami. A przecież poród naturalny wcale nie jest łatwy i nie zawsze lepszy dla matki i dziecka. Cesarskie cięcie ma swoje wady. Porody naturalne też. Należy również pamiętać, że cesarskie cięcie wcale nie jest już wielką straszną operacją, którą było kiedyś. Wiele kobiet po cesarskim cięciu dochodzi do siebie szybciej, niż po trudnym porodzie naturalnym.
Wychodzi więc na to, że to powinna być kwestia wyboru. Poród naturalny powinien być jedną z opcji. To samo dotyczy znieczulenia. Powinno być na zawołanie. Bo jeżeli nie ma wyboru, to gdzie ta idea „rodzenia po ludzku”? Oj, przydałaby się w Holandii taka fundacja. Ale w drugą stronę: taka, która wytłumaczy, że cesarskie cięcie to naprawdę nie najgorsza rzecz, która mogła spotkać kobietę, i że naturalne sposoby uśmierzania bólu nie zawsze skutkują, i że wiele informacji na temat cesarskiego cięcia (problem z przywiązaniem do dziecka czy karmieniem piersią), jest po prostu nieprawdą.
Olga Mecking – z zawodu tłumaczka języka niemieckiego. Ukończyła germanistykę na Uniwersytecie Warszawskim oraz medioznawstwo na Uniwersytecie w Bremie. Mieszka z mężem Niemcem w Holandii. Ma dwie wspaniałe córeczki, Klarę (2,5 roku) i Julię (11 miesięcy). Jej rodzina jest wielojęzyczna i wielokulturowa. W tak zwanym wolnym czasie, o ile nie zajmuje się czytaniem (lub innego rodzaju wypoczynkiem), pisze bloga: www.europeanmama.eu. Jak dzieci są w domu, śpiewa, czyta, skacze i turla się po podłodze. Interesuje się wielojęzycznością oraz metodami wychowywania dzieci w różnych kulturach. Uwielbia gotować.
Zapraszamy do czytania bloga pani Olgi http://olga_mecking.blogi.egodziecka.pl/