O małych złośnikach

„Piszczę, krzyczę, potrafię położyć się na chodniku przed sklepem i bić mocno nogami o ziemię. Dlaczego to robię? Bo lubię, nie chcę w inny sposób wyrażać swojego niezadowolenia, więc robię to bardzo widowiskowo. Moja mama bardzo się tego wstydzi i dlatego ustępuje mi we wszystkim. Wystarczy, że podniosę głos, a mama zaraz robi się czerwona, wtedy wiem, że będę miała każdą rzecz, jaką wskażę palcem. Lubię być w centrum zainteresowania, lubię kiedy wszyscy na mnie patrzą i kiedy osiągam swój cel. Nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia, co to będzie i tak zaraz przestanie mnie to obchodzić, bo nie jest ważne o co idzie gra, ważne, że ja wygrywam!”

Tak w skrócie można przetłumaczyć na język dorosłych zachowania małego despoty, który w perfekcyjny sposób wymusza na opiekunach swoją wolę. Gdzie szukać przyczyn takiego zachowania, jakie jest jego podłoże? Czy umiejętność terroryzowania otoczenia to cecha nabyta? Odpowiedź jest prosta. Wystarczyło małe niedopatrzenie rodziców, chwilowa słabość i drobne ustępstwo na rzecz świętego spokoju, a sprytny umysł malucha będzie próbował to wykorzystać. Uda się raz, drugi. Trzeba też wybrać odpowiedni grunt i otoczenie – przecież dla tak małej widowni jaką są domownicy, dziecko nie będzie robiło scen. Poza tym – co jest do uzyskania na domowym poletku? Nic, wszystko w zasięgu ręki. Co innego w sklepie, tu jest pole do popisu: wszyscy patrzą, podziwiają i współczują mamie, że ma takie niegrzeczne dziecko. Niejeden pewnie chętnie przełożyłby bąka przez kolano, albo wrzasnął, ale mamie nie wypada. W końcu kupuje wykrzyczaną przez pociechę zabawkę, która natychmiast przestaje być atrakcyjna. Chodziło głownie o zasadę: moje na wierzchu.

Pamiętajmy! Wymuszanie na dorosłych swojej woli nie pojawia się ot tak. To nie jest zjawisko jednorazowe, ani nagłe. Zaczyna się od drobnych ustępstw ze strony opiekunów (dziadków, rodziców), a kończy na dantejskich scenach sklepowo-spacerowych.

Co może być powodem takich sytuacji?

•    Problemy zdrowotne dziecka, a tym samym ustępowanie mu, bo co się będzie biedactwo denerwować. Chore dziecko traktujemy ulgowo, nie chcemy go narażać na dodatkowy stres.

•    Pracoholizm rodziców i rekompensowanie ich nieobecności materialnymi przyjemnościami – „modna zabawka z reklamy zamiast rodzica”.

•    Tuszowanie niezręczności i niedociągnięć wychowawczych w towarzystwie innych osób – dziecko świetnie wie, że w obecności obcych może sobie pozwolić na pokazywanie „rogów” – przecież rodzice nie chcą publicznych awantur.

Znacie tę historię…?

Marysia wieczorem przeciągała zabawę tak, żeby jak najpóźniej pójść do łóżka, a potem nie miała siły już sprzątać i zostawiał cały bałagan na głowie zmęczonej mamy. A to trzeba było uśpić lalkę, a to zajrzeć do małych kucyków. Dziecięce „obowiązki” piętrzyły się w tajemniczy sposób. Mama dla świętego spokoju darowała małej codziennie kilka dodatkowych chwil, tłumacząc się tym, że przecież w ciągu dnia tak mało czasu spędzają razem, że to wspólne pięć minut przecież nie zaszkodzi… Potem było wymuszanie dodatkowej porcji słodyczy, przedłużanie czasu przeznaczonego na zabawę na podwórku i wybrzydzanie przy ubieraniu, aż zaczęło dochodzić do scen sklepowych. Początkowo Marysi chodziło o drobiazgi: czekoladę czy batonika. Później przyszedł czas na nową torebkę, lalkę z telewizyjnej reklamy, dziecięcy „komputer”… Mama zrozumiała, że sprawy zaszły za daleko. Cena za plastikowy „komputerek”, który wypatrzyła Marysia, była mocno wygórowana. Nie pomogły tłumaczenia, prośby, ani zachęta do wybrania czegoś innego. Marysia, której nigdy niczego nie odmawiano, nie mogła pogodzić się z porażką. A próby przekonywania o niemożności spełnienia kolejnej zachcianki tylko mobilizowały ją do większych wysiłków akustycznych. Mama wrzuca więc do koszyka plastikową tandetę i obiecuje sobie, że więcej nie da się tak wmanewrować. W swojej obietnicy dotrwała jedynie do następnego stoiska, na którym córeczka wypatrzyła kolorowe pudełko drogich czekoladek i kolejna scena, według utartego scenariusza, zaczyna się od nowa: prośby, jęki, krzyk, pisk…

Podsumowując…

Niewiele trzeba, żeby do takich scen nie dochodziło:

•    odrobina konsekwencji ze strony rodziców,

•    kilka konkretnych zasad dotyczących tego co można, a czego nie,

•    wyznaczenie ram czasowych dnia codziennego.

Jeśli pierwsze scenki sklepowo-spacerowe miały już miejsce, to recepta jest taka sama jak przy zapobieganiu! Tylko „dawkowanie” trzeba znacznie wydłużyć. Powodzenia!

Katarzyna Lewańska-Tukaj – pedagog

playdoh_ego