„Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku” – recenzja książki

Rzadko czytam poradniki dla rodziców. Dlatego sceptycznie podeszłam również i do tej książki. Szybko jednak okazało się, że z poradnikiem nie ma ona jednak nic wspólnego. Bo „Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku” to nie jest kipiący dydaktyzmem i napisany irytującym językiem podręcznik, to wspaniała opowieść o kraju, którego być może zupełnie nie znamy. Napisały go dwie kobiety, których życiowe wybory zaprowadziły je właśnie do Holandii. Jedna z nich pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, druga z Wielkiej Brytanii, łączy je fakt, że wyszły za mąż za Holendrów i właśnie w kraju, z którego pochodzą ich mężowie, zdecydowały się wychowywać dzieci.
 
W swojej książce opisują najważniejsze założenia związane z wychowaniem dzieci oraz zaznaczają różnice między Holandią a krajami ich pochodzenia. Pierwszą i najważniejszą, która od razu rzuca się w oczy jest ta, że holenderscy rodzice nad rankingi przedkładają szczęście dzieci. Znaczy to tyle, że ich pociechy nie muszą chodzić do najlepszych żłobków, przedszkoli, kończyć najlepszych szkół i studiować w stolicy. Holenderskie dzieci najczęściej chodzą do bezpłatnych szkół rejonowych, w których ogromną wagę przykłada się nie tylko do nauki, ale również do budowania więzi między dziećmi. Mali Holendrzy mają być po prostu szczęśliwi. Dlatego nie muszą od czwartego roku życia uczyć się czytać, pisać i liczyć. Robią to znacznie później, niż ich rówieśnicy, a mimo to we wszystkich ogólnoświatowych testach osiągają lepsze wyniki. Radzą sobie również lepiej z liczeniem i czytaniem w dorosłym życiu. Uczą się również prostego życia, bawią się używanymi zabawkami, które sami sprzedają i kupują na pchlich targach, nie urządzają urodzin w parkach rozrywki i nie zapraszają na nie całej klasy, a jedynie tyle dzieci, ile kończą lat. Podejście Holendrów wydaje się zupełnie niedopasowane do tego, co dziś oferuje nam świat. A jednak w ich przypadku bardzo się sprawdza.
 
Nie trzeba się z Holendrami zgadzać. Nie trzeba ślepo naśladować ich metod wychowawczych. Żyjemy w zupełnie innym kraju, mamy inne zwyczaje i inny model rodziny. Jeżdżenie rowerami po naszych ulicach nadal wydaje się niebezpieczne, a elastyczny system pracy, który u Holendrów jest normą, polskim pracodawcom nie mieści się w głowach. Polskim lekarzom nie mieszczą się w głowach porody domowe, które w Holandii są normą. Takich różnic mogłabym wymieniać mnóstwo, bo każda kolejna strona czymś mnie zaskakiwała. I choć autorki, ze względu na swoje pochodzenie, zestawiają holenderski model wychowania (i życia) z amerykańskim i brytyjskim, to bez problemu w pogoni za karierą i upatrywaniem pełni szczęścia w dobrym wykształceniu mogłam odnaleźć bolączki polskich rodziców, którzy nie do końca chcą, żeby ich dzieci brały udział w wyścigu szczurów. Nie wiem, czy ta książka zmieni polskie podejście do wychowania. Niemniej warto ją przeczytać, bo to zupełnie inne, ale bardzo interesujące spojrzenie na dzieciństwo i rodzinę, na szczęście i karierę.
 
Magda Kwiatkowska-Gadzińska
Ocena 5
 
Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku
Rina Mae Acosta
Michale Hutchison
tłumaczenie Grażyna Wodniak
Świat Książki, 2018