Dzień według rozkładu jazdy

Na luzie

„Przecież to czysta teoria!” wykrzyknęła moja koleżanka Ewa, kiedy zagadnęłam ją o plan dnia jej bliźniaków, które w ubiegłym roku rozpoczęły przedszkolną karierę. Ewa przyznaje, że owszem, oboje z mężem próbowali coś takiego stworzyć, ale niestety nie wyszło, bo nie tyle dzieci, co oni sami nie umieli się w miarę ściśle trzymać wyznaczonych punktów! „Zawsze coś wypadło: a to ktoś zadzwonił, albo przyszedł, a to po prostu nie mieliśmy już siły i odpuszczaliśmy sobie walkę o położenie się dzieci do łóżek o właściwej porze”.

Rytm dnia

Każde dziecko żyje ustalonym rytmem. Nie musi to być to regulamin w wojskowym stylu, czy ścisły plan, najeżony systemem zakazów i nakazów, ale pewien układ między dzieckiem, a codziennością. Coś, co pozwoli bezkolizyjnie przetrwać długie miesiące między urlopami i wakacjami. Są jednak takie dni, w których wszystkie nasze ustalenia biorą w łeb, a ułożony z takim pietyzmem plan dnia, po prostu się wali.

Różne są przyczyny rozpadnięcia się planu dnia: a to ktoś przyszedł z wizytą, a to sąsiadka poprosiła nas o opiekę nad swoją latoroślą i długo nie wraca od fryzjera. Co robić, kiedy goście żądają kolejnej herbaty, a zegar wskazuje godzinę snu naszego dziecka? Pół biedy, jeśli na drugi dzień jest sobota lub niedziela, gorzej jeśli nieplanowana wizyta przypadła w środku tygodnia, a rano trzeba wywiązać się z codziennych obowiązków. Poranne wstawanie do przedszkola zamienia się w koszmar, a my zmieniamy się w kłębek nerwów. W takie wieczory stajemy przed dylematem: czy odpuścić sobie część wieczornych obowiązków dziecka na rzecz zdrowego snu, czy rygorystycznie egzekwować zaleconą przez ortopedę gimnastykę, przepisowe 10 minut czytania, czy dokładną kąpieli zamiast pobieżnego ochlapania się wodą. Co jest ważniejsze: konsekwencja, czy tymczasowe odstępstwa od normy? Każda reguła posiada wyjątki, więc może warto ustalić hierarchię wydarzeń, które mogą usprawiedliwić ewentualne odstępstwa od zasad, w które pracowicie wpasowywaliśmy i siebie, i dzieci. Są sytuacje, które możemy regulować sami, ale są też takie, które od nas nie zależą i musimy się z nimi pogodzić.

Ewa chciała koniecznie zapanować nad uciekającym czasem i coraz częściej zdarzającymi się „wyjątkowymi sytuacjami”, w których osobiście rozgrzeszała dzieci np. z nieumytych zębów, czy niesprzątniętych zabawek. Po pewnym czasie okazało się, że tych „odstępstw od normy” jest coraz więcej, zaczęły się problemy z wieczornym pójściem do łóżek i porannym wstawaniem. Dzieci były rozdrażnione, Ewa przemęczona, a każdy kolejny dzień przypominał rozsypankę – niespodziankę: nie było wiadomo, co i kiedy przyniesie. Nie pozostało nic innego, jak narzucić sobie pewien rygor i realizować punkt po punkcie wytyczony plan dnia. Ewa i jej mąż usiedli pewnego wieczoru przy herbatce z melisy i na kartce spisali zasady, którymi powinni się kierować. Wprowadzenie nowego planu dnia zajęło im kilka tygodni i odbyło się przy akompaniamencie protestu bliźniaków, którym ciężko było się rozstać ze spontanicznym bezkrólewiem. Efekt jednak został osiągnięty i wszystko zaczęło normalnie funkcjonować. Najgorzej było kiedy przychodzili goście, ale i z tym Ewa sobie poradziła: kiedy ona robiła herbatę, mąż kładł dzieci spać i czytał im bajki, a następnym razem było odwrotnie.

W wojskowym stylu

Poranek u Marka i Agaty przypomina pobudkę w jednostce wojskowej. Budzik już po pierwszych dźwiękach stawia na nogi całą rodzinę, która według ustalonego planu oddaje się porannym czynnościom: szykowanie kanapek, śniadanie, wyprowadzenie psa, ścielenie łóżek. Wszystko to odbywa się sprawnie i szybko. Potem każdy udaje się w swoim kierunku: dwoje starszych dzieci idzie do szkoły, a najmłodsze, samochodem jadą z rodzicami do przedszkola. „Mamy czwórkę pociech – mówi Marek – gdybyśmy nie działali według planu dnia, to nie dalibyśmy rady! Popołudnia też spędzamy z kartką w ręku, dzielimy czas na obowiązki, rozrywkę i zajęcia dodatkowe dzieciaków: każde chodzi na angielski i basen, dodatkowo, w weekendy jeździmy do stadniny, gdzie wszyscy oddajemy się wspólnej pasji – jeździe konnej.”

Znajomi Marka i Agaty są pełni podziwu, że przy czwórce dzieci oboje są zawsze uśmiechnięci i pogodni. Niestety ścisłe przestrzeganie żelaznych punktów regulaminu ma też swoje minusy, kiedy przychodzą znajomi z dziećmi, pociechy Agaty i Marka muszą porzucić zabawę w najlepszym momencie i udać się do swoich sypialni. Nie ma odstępstw od regulaminu, nie ma wyjątków, godzina 21 na wojskowym zegarze ma niepodważalną moc. Starsze dzieci mogą jeszcze przez pół godziny czytać „do poduszki”, albo po cichu słuchać muzyki, ale młodsze powinny mieć zamknięte oczy i czekać na sen. Każde nieposłuszeństwo, czy próba obejścia systemu są karane: dodatkowe mycie naczyń po obiedzie, zakaz oglądania TV. Marek uważa, że tylko dyscyplina pozwala w miarę sprawnie funkcjonować rodzinie, a szczegółowo opracowany i przestrzegany z żelazną konsekwencją regulamin to podstawa.

Złoty środek?

Dwie rodziny – dwa bieguny, dwa różne systemy funkcjonowania. Do którego jest Ci bliżej? Cóż, złotego środka nie ma, każda rodzina musi sobie opracować swój system codzienności, zawieszony gdzieś między konsekwencją, a pobłażliwością. Wszystko zależy od naszego trybu życia i zasad, którymi chcemy się kierować wychowując nasze dzieci. W dziecięcym planie dnia powinien się znaleźć czas zarówno na obowiązki, jak i przyjemności, wtłoczone w ramy czasu.

Odstępstwa od planu dnia? Owszem, ale z głową. Rygor? Niekoniecznie, raczej regularność i planowanie. Działanie według ustalonego „rozkładu jazdy” z uwzględnieniem niewielkich zmian, jest szansą na w miarę spokojną i stabilną codzienność.

Katarzyna Lewańska-Tukaj – pedagog

playdoh_ego