Mały indywidualista czy cząstka społeczeństwa?

Zanim przejdziemy do praktycznych porad warto zaznaczyć, że w bardzo wielu drobnych sytuacjach wychowawczych rodzice i wychowawcy przekazują dziecku, co jest ważne. W każdym momencie, kiedy narzucają mu swoją wolę, choć ono ma coś (dla siebie) ważniejszego do zrobienia – wspierają „szkołę kompromisu”. Kiedy dają mu z kolei prawo do decydowania o sobie, niezależnie od potrzeb innych – wspierają postawę: „jestem najważniejsze”.

Takich sytuacji każdego dnia jest mnóstwo i to właśnie wtedy, zastanawiając się nad swoimi decyzjami, rodzice mogą wspierać dziecko w określonym kierunku. Jak jednak wspierać zarówno indywidualizm dziecka, a zarazem poprawiać jego umiejętności społeczne?

Warto tutaj odwołać się do wychowania bez porażek Thomasa Gordona, z którego potem wyłoniła się szkoła komunikacji „Jak mówić, by dzieci słuchały, jak słuchać, by dzieci mówiły.”

Wychowanie bez porażek zakłada, że w każdej sytuacji można dojść do porozumienia, w którym uda się zrealizować potrzeby obu stron. Ani rodzic, ani dziecko nie są najważniejsi, albo raczej – obydwoje są na samym szczycie. Brzmi pięknie, a jak to wygląda w praktyce?

Przede wszystkim jest to szkoła słuchania (mówienie przychodzi łatwiej). Jeśli rodzic wysłucha potrzeb dziecka, to wie już wystarczająco dużo, by znaleźć rozwiązanie dobre dla obu stron. Ale jeśli jeszcze powie dziecku, czego sam potrzebuje, wówczas także dziecko będzie się uczyło szukania rozwiązań godzących potrzeby wszystkich zainteresowanych.

Owszem, rodzic zrobiłby to dużo szybciej, ale jeśli chcemy dziecko uczyć i deklarowania swojego zdania, i słuchania innych, to trzeba dać mu potrenować!

Rozwiązanie tysiąca problemów tą metodą to idealny trening w kierunku osiągnięcia „cudu”, o którym wspomniałem na początku. Jeśli ktoś oczekiwał czarów, to być może będzie zawiedziony – czarów w wychowaniu nie ma i nie będzie. Jeśli jednak jego celem jest równoczesne wspieranie umiejętności społecznych i indywidualizmu dziecka, a przy okazji także ćwiczenie kreatywnego rozwiązywania problemów, to powinien być zadowolony, że jest to aż tak proste.

Żeby nie było jednak zbyt różowo, to trzeba ostrzec, że ta metoda, zwłaszcza na początku, jest trudna. Rodzice bardzo często mają ochotę użyć swojej władzy i po prostu podjąć ostateczną decyzję. Z kolei nadmiernie wsłuchane w dzieci mamy (tatusiowie rzadziej) czasami, koncentrując się na potrzebach dzieci, zapominają o własnych.

Jak więc widać, jest to trening nie tylko dziecka, ale też rodzica. Jednak cierpliwy i świadomy rodzic na pewno dojdzie do celu po kilku tygodniach nabierania wprawy. Powodzenia!

Jarek Żyliński – psycholog wychowawczy (Uniwersytet Warszawski), założyciel Małej Doliny (www.maladolina.pl), w której rodzice i dzieci wspólnie zdobywają wiedzę (teoretyczną i praktyczną) związaną z rozwojem; prowadzi warsztaty dla rodziców; pisze artykuły i posty na psychoblogu (jarekzylinski.blox.pl).