„Moje emocje się liczą, a twoje nie”, czyli o pułapkach komunikatów „ja”

O ostrożność w stosowaniu komunikatów „ja” wobec dziecka apeluje Charles Fernyhough w swojej książce Dziecko w lustrze: „Bicie, bałaganienie, ignorowanie poleceń – wszystko zasmuca rodziców do głębi. Wyrzekliśmy się kar cielesnych, ale staliśmy się ekspertami szantażu emocjonalnego” (s.197, Ch. Fernyhough, Dziecko w lustrze. Świat dziecka od narodzin do lat trzech, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011). Rozwijając myśl autora – powinniśmy uważać na to, żeby nie nadużywać naturalnej troski dziecka o nasze samopoczucie, przez wykorzystywanie jej do celów manipulacyjnych. Jak wiemy, dzieci są z natury empatyczne, co w połączeniu z ich niepełnym zrozumieniem zależności przyczynowo-skutkowych sprawia, że często czują się odpowiedzialne za przygnębienie rodziców, nawet jeśli nie mają ku temu żadnych powodów.

Jednak nie każda perswazja musi być od razu manipulacją czy szantażem. Wyrażanie emocji, takich jak np. gniew, zwiększa siłę perswazyjną wypowiedzi, z tego względu, że sprawa wzbudzająca emocje zwykle jest przez rozmówcę odbierana jako ważniejsza niż ta, której one nie towarzyszą. Dotyczy to zarówno emocji okazywanych, jak i komunikowanych. Reagujemy bardziej emocjonalnie, kiedy nasze dziecko wbiega na ruchliwą ulicę, niż kiedy np. nie pościeli łóżka. I wszystko jest w porządku, dopóki emocje, które komunikujemy, nie zaczynają się rozmijać z rzeczywistą wagą sytuacji. Kiedy na przykład jesteśmy rozdrażnieni, nawet drobiazgi doprowadzają nas do furii. Jeśli to się często powtarza, dziecko gubi się w tym, na co powinno zwracać szczególną uwagę, a że nie może być perfekcyjne pod każdym względem, jest skazane na poczucie winy i może się u niego rozwinąć postawa wyuczonej bezradności. Używanie komunikatów „ja” w odpowiedzi na mało ważne sprawy lub niekonsekwentnie może wywołać podobny efekt.

Jednak jest możliwy także inny scenariusz. Dziecko może wyczuć sztuczność i manipulacyjny charakter naszej wypowiedzi. Zauważy, że kiedy dzieje się coś naprawdę ważnego, to okazujemy emocje, a nie tylko mówimy o nich. Po takim odkryciu komunikaty „ja” nie będą już robiły na nim najmniejszego wrażenia. Co więcej, wykorzystując fakt, że przenosimy rozmowę na poziom subiektywny, bo nie rozmawiamy o zasadach ani obowiązkach, tylko o odczuciach, może zaatakować nas naszą własną bronią i na komunikat: „Jest mi przykro, kiedy ignorujesz moje polecenia”, odpowiedzieć „A mnie jest przykro, kiedy mi je wydajesz”. I jesteśmy w impasie. Nie będziemy się przecież kłócić o to, komu jest bardziej przykro.

Komunikaty „ja”, które okazują się albo za silne, albo za słabe, opierają się na tym samym błędzie – na używaniu ich w taki sposób, jakby miały one stanowić rozstrzygający argument. Jeśli jedynym uzasadnieniem naszych wymagań są nasze emocje, to rzeczywiste przesłanie naszego komunikatu brzmi tak: „Masz się liczyć z moimi emocjami, ja z twoimi nie muszę”. Dziecko ma wtedy do wyboru – zbuntować się, komunikując nam, że jego emocje liczą się nie mniej niż nasze, lub przyjąć postawę uległą, podświadomie akceptując nasz przekaz. Jeśli nie chcemy więc doprowadzać do blokady komunikacyjnej ani kształtować u dziecka postawy wyuczonej bezradności, powinniśmy uważać na to, żeby nie zamieniać emocji w narzędzie do narzucania swojej woli. Jak tego uniknąć?

Przede wszystkim, powinniśmy traktować poważnie uczucia i potrzeby dziecka. Komunikat „Wiem, że się dobrze bawisz, ale proszę cię, żebyś był trochę ciszej, bo źle się czuję i boli mnie głowa” albo „Zastanówmy się, jak inaczej mógłbyś się bawić, żebyśmy oboje byli zadowoleni” ma zupełnie inny wydźwięk niż komunikat: „Bądź ciszej, bo się źle czuję”. Ten ostatni można odczytać jako „Nie obchodzi mnie, co czujesz, ważne, co ja czuję” i wywołać którąś z opisanych wyżej reakcji. Szanowanie emocji dziecka jest pierwszym i podstawowym warunkiem tego, żeby oczekiwać tego samego od niego.

Po drugie, powinniśmy zawsze tłumaczyć dziecku, skąd się wzięły nasze emocje, wskazując na obiektywne cechy sytuacji, i to z nich czynić główny argument. Jeśli po rozmowie z dzieckiem na temat emocji narzucimy mu swoją wolę, chcąc nie chcąc damy mu do zrozumienia, że tylko nasze emocje się liczą. Tymczasem, mamy na przykład prawo wymagać od dziecka, żeby sprzątało po sobie, chociaż jego smutek wywołany tym, że musi sprzątać, jest nie mniej ważny niż nasz smutek na widok bałaganu. Chodzi jednak o pewne obiektywne standardy i powinniśmy je dziecku zakomunikować, nie sprowadzając ich tylko do emocji, ani tym bardziej aż do emocji.

Komunikatów „ja” nie należy więc traktować jako cudownej metody egzekwowania poleceń. Powinniśmy uważać je raczej za element budowania bliskiej relacji z dzieckiem, która, oprócz tego, że jest cenna sama w sobie, w przyszłości może zaowocować tym, że –nawiązując do tytułu znanego poradnika autorstwa A. Faber i E. Mazlish – dzieci będą nas chętniej słuchały i chętniej do nas mówiły.

Elżbieta Matuszewska – filozof, psycholog, doktorantka w Zakładzie Etyki Instytutu Filozofii UW,  członkini redakcji czasopisma naukowego „Etyka”.