Sztuka komunikacji

Analizując podręcznikową definicję dowiadujemy się, że termin mowa oznacza czynność porozumiewania się ludzi za pomocą języka, czyli społecznie wypracowanego systemu komunikacji, na który składają się słowa oraz reguły określające sposoby ich używania. Istotną, specyficzną cechę systemu językowego stanowi to, że jego elementy – słowa, mają charakter znaków. Są sygnałami zastępującymi określone stany rzeczy, przedmioty, zjawiska, czynności czy zachodzące między nimi relacje. Inaczej mówiąc, słowa reprezentują poszczególne elementy rzeczywistości. Tyle teoria… Jednak jak to zwykle bywa, praktyka jest o wiele bardziej niejednoznaczna. Bo jak mówić do dziecka dwu-, trzy-, czteroletniego. Ba… jak mówić i czy mówić do niemowlaka?

Na początek warto zauważyć, że rodzice mówią do dzieci, szczególnie małych, w inny sposób niż porozumiewają się między sobą. Taki styl wypowiedzi nosi nazwę D-d (mowa dorosłego do dziecka). Każdy z nas bez trudu rozpoznaje taki sposób mówienia. Jest on często prezentowany w sposób humorystyczny. Niezapomniana jest scena z komedii „I kto to mówi”, w której babcia odwiedza po raz pierwszy swojego wnuka i chcąc nawiązać z nim kontakt werbalny, produkuje serię niezrozumiałych dźwięków (gdyż w jej pojęciu tak właśnie mówi się do niemowlaka). Mowa dorosłego do dziecka to przede wszystkim mowa uproszczona, charakteryzująca się przesadą intonacją, zdrobnieniami, używaniem „dziecinnych wyrazów”, odnosząca się do „tu i teraz”. Co ciekawe, mowę D-d stosują także dzieci starsze (i to niewiele) w stosunku do młodszych. W eksperymencie z 1973 roku stwierdzono, że dzieci 4-letnie stosowały taki typ mowy, wyjaśniając swoim 2-letnim kolegom, co to jest zabawka.

Czy taki sposób mówienia do małego dziecka, a przede wszystkim do niemowlaka, ma sens? Warto wiedzieć, że istnieją kultury, w których do niemowląt nie mówi się w ogóle. Rudolf Schaffer opisuje na przykład rodziców samoańskich: Przez pierwszych sześć miesięcy na dzieci mówi się pepemeamea – dosłownie: „dzidziuś – rzecz-rzecz, jak gdyby nie do końca były ludźmi. W tym czasie kontakt fizyczny z nimi jest bardzo częsty (…) Często mówi się o dziecku, ale nie do niego (…) Wypowiedzi językowe, jakie są do dzieci kierowane, ograniczają się do piosenek i rytmicznych wokalizacji. Po tym okresie zaczyna się mówić do maluchów normalnie, bez stosowania mowy uproszczonej, wydając im głównie polecenia i instrukcje. A jednak uczą się one języka mniej więcej w tym samym czasie, co dzieci europejskie, a to obala mit, że mowa D-d jest konieczna do rozwoju językowego małych dzieci.

Konieczny jest natomiast kontakt z językiem, tzw. zalewanie dziecka mową (ważne także przy nauce każdego języka obcego). Brak stymulacji językowej kończy się niestety tragicznie – o czym świadczą liczne przykłady tzw. „dzikich dzieci” (pozbawionych z różnych względów kontaktu z językiem w pierwszych latach życia). Zdaniem badaczy istnieje tzw. okres krytyczny dla nauki języka, po przekroczeniu którego jednostka nie jest w stanie przyswoić sobie kompetencji językowych na normalnym poziomie. Eric Lenneberg, autor hipotezy okresu krytycznego twierdzi, że jest to czas do momentu dojrzewania, ale istnieją głosy, że period ten kończy się znacznie wcześniej – około 7. roku życia.

Uzupełnieniem hipotezy okresu krytycznego jest koncepcja wybitnego psycholingwisty Noama Chomsky’ego. W jego pojęciu za szybkie pojmowanie przez dziecko reguł gramatycznych języka, zasłyszanych z otoczenia, pozwalających mu na rozumienie i produkowanie zgodnie z tymi regułami nieskończonej ilości zdań, odpowiada wrodzony, biologiczny mechanizm nauki języka (określany skrótem LAD, od angielskiego Language Acquisition Device). Podkreślenia wymaga fakt, że dzieje się to na długo przed rozwojem myślenia pojęciowego.

W logopedii pierwszy okres  nauki języka nazywany jest okresem melodii i trwa od urodzenia do ukończenia roku życia. Pierwszy krzyk dziecka jest oznaką jego życiowej aktywności, ale również potwierdzeniem funkcjonowania narządów mowy. Początkowo dziecko komunikuje się z otoczeniem za pomocą krzyku. Matka dość szybko uczy się odczytywać potrzeby dziecka po rodzaju krzyku. Może on sygnalizować dyskomfort spowodowany mokrą pieluszką, głód, zmęczenie, przegrzanie, ból, a także pragnienie kontaktu z matką. W miarę nabywania doświadczeń, dziecko zaczyna kojarzyć krzyk z przywołaniem bliskiej osoby, a w ten sposób opanowuje pierwszą formę komunikowania się ze światem dorosłych.

Następnie dziecko zaczyna posługiwać się językiem gestów. Jest to system równorzędny w stosunku do języka werbalnego, ponieważ także jest formą komunikacji. Istnieją programy nauki rodziców języka gestów niemowląt i małych dzieci, mające ułatwiać wzajemną komunikację.

Mówiąc jednak o nauce języka najmłodszych, trzeba podkreślić, że dla stymulacji językowej bardzo ważne są tzw. epizody wspólnej uwagi. Na przykład banalna sytuacja przeglądania wspólnie z maluchem książeczki. Matka lub ojciec intuicyjnie opisują to, co dziecko wskazuje na ilustracji, co stanowi przedmiot jego zainteresowania. Badania dowodzą, że te dzieci, które mają długie epizody wspólnej uwagi w trakcie różnych zajęć (zabawy, oglądania obrazków a nawet zwykłych czynności domowych) mają też bogatsze od rówieśników słownictwo.  Prowadzi to do oczywistego wręcz wniosku, że nic nie zastąpi czasu poświęconego naszemu dziecku – także w aspekcie  nauki języka. Nie bez kozery mówi się przecież o języku matki (language mother), stawiając między nim a językiem ojczystym znak równości. Wrażliwość matki na sygnały płynące od dziecka i poświęcanie mu uwagi, zamiast jej przekierowywania to klucz nie tylko do budowania bliskiej relacji, ale i do bogacenia słownictwa i poszerzania kompetencji językowych.

W przypadku dzieci starszych pojawiają się inne problemy natury praktycznej. Dziecko już mówi i w miarę swobodnie posługuje się językiem a jednak często mamy wrażenie, że mówiąc do niego nie jesteśmy słuchani i rozumiani. Jakie mogą być tego przyczyny?

Na początku warto znowu odnieść się do teorii. Wybitny brytyjski filozof języka, Paul Grice, wyodrębnił reguły konwersacyjne. Naczelną jest reguła współpracy (kooperacji), zgodnie z którą podstawowym celem konwersacji jest po prostu „dogadanie” się i zrozumienie. W oryginale brzmi ona tak: Wnoś swój wkład do rozmowy tak, jak tego w danym jej stadium wymaga przyjęty cel czy kierunek wymiany słów, w której uczestniczysz. Z tej zasady wynikają wszystkie pozostałe. Należy wypowiadać się ekonomicznie (maksimum treści przy minimum słów), konkretnie, mówić na temat, zrozumiale, a przede wszystkim mówić prawdę. Taki sposób wypowiadania się jest – zdaniem Grice’a – kluczem do sukcesu na każdym poziomie rozmowy. Stosujmy te zasady, kiedy rozmawiamy z dziećmi.

Musimy mieć również świadomość, jakie informacje nasze dziecko jest w stanie przyjąć, będąc na konkretnym etapie rozwoju. Warto poszukać w podręcznikach informacji, czego możemy oczekiwać od dziecka w danym wieku.

Generalnie zasada jest taka. Im dziecko jest młodsze, tym komunikat powinien być bardziej konkretny. Ważne jest także, aby mieć z dzieckiem kontakt wzrokowy. Wielokrotnie matki skarżą się na maluchy, które ich nie słuchają, nie zdając sobie sprawy, że dziecko, które stoi czy biega obok, może być zajęte kompletnie czymś innym. W przypadku małych dzieci, komunikat trzeba czasami powtórzyć kilkakrotnie, ale robiąc to spokojnie i bez nerwowości.

Nie można także wymagać od dziecka, że będzie ono w stanie w każdym momencie podjąć z nami konwersację (nie dotyczy to oczywiście poleceń). Poczekajmy na odpowiedni moment, atmosferę, nastrój. Wiele dzieci jak ognia nienawidzi ulubionego pytania rodziców: „Jak tam w szkole?”. Po pierwsze jest ono zadawane najczęściej, gdy nasza pociecha ledwo przekroczy próg domu i ma prawo być zmęczona. Po drugie dzieci często intuicyjnie odrzucają to pytanie, czując, że jest ono rutynowe – odpowiadając również rutynowo – „Dobrze”.

Stwórzmy dzieciom warunki do rozmowy z nami, odczytujmy ich nastroje, sami opowiadajmy historie, które się nam przydarzyły. To stwarza klimat porozumienia. Niestety jest wiele domów, w których się ze sobą nie rozmawia, a zaledwie wymienia informacje (często zresztą dotyczące najbardziej podstawowych, organizacyjnych kwestii). A konwersacja jest sztuką…

Rozmawiając, należy także szanować prawo dziecka do jego prywatności, nie zawstydzać, nie przymuszać, bo osiągniemy skutek odwrotny. Dobra rozmowa bierze się często ze wspólnych przeżyć, doświadczeń i zainteresowań. To ona warunkuje dobry kontakt z naszym dzieckiem, o który bezwzględnie warto zabiegać.

Warto także, aby komunikacja z naszym dzieckiem odbywała się bez pośrednictwa osób trzecich. Często nie zdajemy sobie sprawy, że tak właśnie się dzieje. Na przykład córka zwraca się do ojca za pośrednictwem matki, prosząc: Powiedz mu…, Spytaj się taty… Albo mama zwraca się do dzieci : Tata mówi, że nie pójdziecie do kina. Przykłady można mnożyć. Taki zaburzony model komunikacji na pewno nie przełoży się na rodzinne porozumienie.

W końcu uważność. Wymagamy od dzieci, aby nas słuchały. Ale jak często my sami rozmawiamy z nimi półsłówkami, patrząc zza  laptopa albo zerkając w ekran telewizora czy przerzucając gazetę? Jak często mówimy „nie mam czasu”, „jestem zmęczony”? To „grzechy” jakie popełniamy, sami oczekując od dzieci pełnej dyspozycyjności. Rozmowa w rodzinie jest koniecznością. Inaczej żyjemy obok, a nie razem. I skazujemy się na to, że nasze pociechy będą szukały powierników poza domem.

Jak wobec tego rozmawiać z dziećmi? Po pierwsze słuchać i rozumieć. Niestety często przypisujemy innym nieprawdziwe intencje, źle odczytujemy słowa i gesty, nadinterpretujemy. Istnieje bardzo prosta technika pozwalająca tego uniknąć. Odzwierciedlanie. Jeżeli chcemy być pewni, że dobrze kogoś rozumiemy, opiszmy własnymi słowami to, co do nas powiedział (sparafrazujmy). Koniecznie bez oceniania i wartościowania. To sygnał dla dziecka, że naprawdę zależy nam na zrozumieniu go. Często od złej interpretacji krok do spięcia albo konfliktu.

Starajmy się także rozumieć uczucia i emocje naszego dziecka. Dlaczego jest zdenerwowane, wesołe, rozkojarzone? Okażmy empatię, zrozumienie. To często wystarczy. Przede wszystkim nauczmy się oddzielać nasze dziecko od problemu, który go dotyczy. Nie przyklejajmy etykiet, nie stygmatyzujmy. Często ktoś, kto jako dziecko nazywany był gapą, zostaje gapą na całe życie. Oddzielenie dziecka od problemu nosi nazwę eksternalizacji. Zamiast mówić: Jesteś bałaganiarzem, mówmy: Widzę, że znowu zagościł tu bałagan. To zupełnie zmienia perspektywę. Zachowanie można zmienić. Przyczepiona etykieta może pozostać na całe życie.

To jeden z wielu fenomenów języka. Słowo ma moc sprawczą. Wszelkie zaklęcia, modlitwy – to zawsze słowa. Nasz świat zamyka się w słowach, jest przez nie budowany.

Magdalena Lange-Rachwał – psycholog. Absolwentka filologii polskiej. Posiada wiedzę z zakresu logopedii, zdobytą w Podyplomowym Studium Logopedycznym UW. W swojej pracy wykorzystuje język jako ważny element wyrażania siebie. Kieruje się  mottem Ludwika Wittgensteina: „Granice mojego języka są granicami mojego świata”.