Wiele osób urządza dom czy mieszkanie sporo wcześniej, nim narodzi się potomek, będąc nieświadomym potrzeb małego dziecka. Popularne bywają szklane stoły , puszyste dywany czy jasne meble. Gdy pojawia się dziecko, urządza mu się pokój tak, by był ładny i możliwie bezpieczny, jednak o dostosowaniu reszty mieszkania często się nie myśli. Przecież mieszkanie jest nasze. Z tego powodu mały człowiek, gdy tylko nauczy się samodzielnie przemieszczać, nieustannie słyszy, że czegoś nie wolno. Nie wolno dotykać wazonów, nie wolno szarpać za obrus, nie wolno biegać, bo można się poślizgnąć, nie wolno też raczkować po korytarzu, bo są tam zimne kafelki. Dorośli zwykli oczekiwać już od bardzo małych dzieci, że będą ćwiczyć swoją silną wolę i rzeczywiście nauczą się nie sięgać po to, co nie jest dla nich przeznaczone.
Dom pełen jest słodkich zakazanych owoców, a dziecko, zwłaszcza bardzo małe, nie ma możliwości kontrolowania swoich impulsów. Od momentu, gdy zaczyna raczkować, do czasu, gdy rzeczywiście nauczy się, czego nie wolno, mija kilka miesięcy. Następnych kilka minie, nim będzie ono w stanie powiedzieć sobie, że tego nie wolno, zanim zacznie coś robić. Co dzieje się w tym czasie? Niezwykle często dziecko zyskuje etykietkę „niegrzecznego”. Umieszczone zostaje (dla własnego bezpieczeństwa oczywiście) w łóżeczku, kojcu czy – co najgorsze z możliwych – chodziku. Traci przez to możliwość ćwiczenia mięśni, eksplorowania i poznawania świata. W imię czego? Tego, że mieszkanie należy do rodziców i dziecko ma się nauczyć samokontroli.
A przecież większości zagrożeń można uniknąć poprzez usunięcie ich z zasięgu dziecka, a nie dziecka z ich pobliża. Szklany stolik można na kilka lat schować albo sprzedać i zamienić go na bezpieczny. Drogocenny dywan można zwinąć, a twarde i zimne kafelki pokryć wykładziną lub matą piankową. Wszystko, co szklane warto schować do szaf, a i bez obrusów da się żyć. Dostosowanie domu do potrzeb małego dziecka jest o wiele łatwiejsze, aniżeli dostosowanie dziecka do potrzeb domu. Wymaga tylko pomysłu i umiejętności przewidywania, niekiedy pewnych nakładów finansowych. A korzyści są nie do przecenienia. Dziecko czuje się bezpiecznie w swoim środowisku. Unikamy budzenia w nim lęku przed otoczeniem. Nie musi ciągle słuchać zakazów, dzięki czemu tym kilku, które są naprawdę ważne, łatwiej mu się będzie podporządkować. Dziecko może swobodnie się rozwijać, poznawać świat, nie będąc przestrzeganym, strofowanym i krytykowanym w razie, gdy przekroczy któryś z zakazów, co przy dużej ich liczbie jest nieuchronne. Rodzic zyskuje wiele spokoju, nie musząc bez przerwy koncentrować się na pilnowaniu dziecka albo dostarczaniu mu rozrywki podczas siedzenia w łóżeczku, w którym nieuchronnie się nudzi.
A wychowanie? Dziecko uczy się samokontroli, przestrzegając zasad, które panują w domu, a nie wysłuchując nieustannej krytyki za ich łamanie. Im mniej zasad, tym łatwej je zapamiętać (co jest ważne dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka), a zatem i przestrzegać. Zakazy słyszane rzadko są o wiele bardziej przekonujące, gdyż wydają się uzasadnione (kiedy wszystko jest zabronione, w praktyce wolno robić wszystko). Rodzic ma możliwość budowania swego autorytetu, a dziecko uczy się mu ufać i traktować go poważnie. Rodzi się silna wola, która jest tak bardzo pożądana.
Natalia Minge