Dajmy dzieciom poznać świat

Umysł dziecka rozwija się w taki sposób, że przed wiekiem szkolnym trudno mu jest przełożyć zasady tłumaczone przez rodziców na świat doświadczany. Często różne polecenia spełnia, „bo rodzic tak powiedział”, a nie dlatego, że zrozumiało, iż dana rzecz jest nieprzyjemna.

Wspominałem już o wadze konsekwencji w wychowaniu dzieci w kontekście rozsądnej stałości postanowień rodziców. Ale jest też drugie znaczenie tego słowa, odnoszącego się bardziej do dzieci. Tak więc słownik języka polskiego głosi, że konsekwencja to, m.in.: „odczuwanie następstw swojego działania”. Choć zwyczajowo ma to znaczenie negatywne, to jednak działa w obie strony. Konsekwencje mogą być także przyjemne.

Konsekwencje silnie wpływają na dzieci. Konkretne zachowanie ma konkretny skutek i dzieci, odkrywając tę zależność, stają się mądrzejsze. Już najmniejsze uczą się, że jeśli konsekwencją jakiejś miny jest śmiech mamy, to warto ją powtórzyć. Jeśli natomiast przy ugryzieniu mama się gwałtownie wzdrygnie, to dziecko odczuje, że to nie jest warte powtarzania.

Starsze dzieci mają znacznie szerszy wachlarz zachowań, których konsekwencje mogą po kolei odkrywać. Czasem pomysły mogą być naprawdę groźne. Dobrze, jeśli rodzic wskaże, jaka może być konsekwencja danego zachowania, ostrzeże dziecko. Ale czy powinien na siłę sprzątać przed nim nawet najmniejsze zagrożenia, albo zakazywać dziecku wszystkiego, co w swojej konsekwencji może być nieprzyjemne?

Tym samym rodzic ograniczałby dziecku możliwość poznawania świata, a do tego w wielu sytuacjach, nie pozwoli mu zmierzyć się z rozwiązaniem różnych problemów! Oczywiście, kiedy konsekwencje są bardzo poważne, to wiadomo, że trzeba dziecko przed nimi uchronić. Jednak jest wiele innych sytuacji, w których widuję rodziców niemalże mówiących do dzieci: „nie biegaj, bo się spocisz”.

Zachęcam do tego, by towarzyszyć dzieciom w odkrywaniu konsekwencji, bo niekiedy splot przypadków powoduje, że dziecku trudno jest dopasować skutek do konkretnej przyczyny i wówczas rodzic musi wyjaśnić, że np. wieża się zawaliła, bo klocki były krzywo ustawione, a nie dlatego, że braciszek przeszedł obok.

Czasem jednak trzeba się uważnie wsłuchać w dziecko, które samo może lepiej znać konsekwencje danego czynu. Stereotypowym wzorem jest reakcja rodzica na upadek dziecka. Ścierają się tu dwie typowe reakcje: „nic się nie stało” i „o rany, biedaku, ale się mocno uderzyłeś, choć pocałuję”. Warto wówczas pomyśleć jeszcze o trzeciej i zapytać eksperta od tego, czy upadek bolał – czyli samo dziecko, zamiast narzucać mu oczekiwaną reakcję.

Zachęcam rodziców do bliskości, do towarzyszenia dziecku w wędrówce przez świat. Jednak nie zawsze musi on być uszami i oczami dziecka. Niech tłumaczy małemu człowiekowi to, co się na tej drodze wydarza. Niech przytula dziecko, gdy potrzebuje ono wsparcia i rozsądnie pomaga, jeśli dziecko poprosi. Jeśli jednak nie ma takiej potrzeby, niech pozwoli mu samodzielnie doświadczać otaczającego je świata.

Jarek Żyliński – psycholog wychowawczy (Uniwersytet Warszawski), założyciel Małej Doliny, w której rodzice i dzieci wspólnie zdobywają wiedzę (teoretyczną i praktyczną) związaną z rozwojem; prowadzi warsztaty dla rodziców; pisze artykuły i posty na psychoblogu.