– Grześ bardzo się zabrał za liczenie. Prawdziwie ścisły umysł.
– Grzesiu, ile masz lat? – woła do synka.
Chłopczyk podnosi do góry trzy paluszki.
– A twoja siostra?
Grześ posłusznie rozwiera piąstkę i demonstruje pięć palców.
– Filip też ładnie liczy – mówi druga mama. – Filipku, policz swoje foremki.
– Jeden, dwa, trzy, cztery – recytuje Filipek, stukając palcem w każdą foremkę.
– No, to ile masz foremek? – pyta mama.
– Jeden, dwa, trzy, cztery – powtarza chłopiec.
– To ile jest tych foremek? – mówi mama już nieco zniecierpliwionym tonem.
– Jeden, dwa, trzy, cztery…
Mama Filipa ma niezbyt zadowoloną minę . Chyba leciutko rozczarowaną. Ale naprawdę nie ma ku temu powodu.
Małe dzieci łatwo uczą się przeliczania. Wystarczy, że wchodząc z malcem na schody liczymy stopnie: jeden (JEDEN, nie „raz”), dwa, trzy… i maluch szybko nauczy się liczebników do dziesięciu. Jak wierszyka. Ale przeliczanie to nie liczenie. Policzyć, to powiedzieć ile czegoś jest. A dwu-, trzylatek nie ma pojęcia, że ostatni liczebnik podczas przeliczania oznacza ile jest elementów. Toteż taka zabawa, jak Filipa i jego mamy, może się ciągnąć w nieskończoność. Mama będzie prosić o policzenie, więc dziecko posłusznie będzie przeliczało. Jeśli mama poprosi znowu, Filip zacznie od początku… i tak w kółko, aż podrośnie i zrozumie, że wystarczy przeliczyć raz i ostatni liczebnik powie, ile jest kasztanów, paluszków, autek…