Sądzę, że wspaniale by było, gdyby pierwsze dwa – trzy lata życia (a w przypadku niektórych dzieci nawet cztery lata) dziecko mogło spędzić w towarzystwie bliskiej osoby – czułego, troskliwego rodzica, reagującego na każdy sygnał ze strony dziecka. Ale w trzecim czy czwartym roku życia przeogromna większość dzieci zaczyna się w towarzystwie dorosłych nudzić! Potrzebuje – nie tylko dla pełni rozwoju, ale i dla dobrego samopoczucia, radosnego nastroju – bycia aktywnym, spędzania czasu w sposób inspirujący, urozmaicony, wypełniony różnymi rodzajami aktywności – zabawami ruchowymi, ale i rysowaniem, wylepianiem, budowaniem, słuchaniem i wymyślaniem opowiadań, ilustrowaniem ich, uczeniem się wierszyków, zdobywaniem licznych wiadomości dotyczących i ludzi, i zwierząt, i w ogóle całego świata. Trudno zapewnić taką różnorodność zajęć w domu – przecież rodzic nie musi być profesjonalistą w tej dziedzinie, nie musi mieć ani potrzebnych możliwości, ani niezbędnych umiejętności. Dlatego dziecko powinno podlegać oddziaływaniom placówek opiekuńczo – edukacyjnych, takich jak przedszkole czy szkoła.
Ale w polskich przedszkolach (mimo pewnej poprawy w ostatnich latach) wciąż nie ma miejsc dla niemal połowy dzieci. I nie ma się co łudzić, że samorządy poradzą sobie ze zbudowaniem potrzebnych budynków i ich wyposażeniem. Zatem obniżenie wieku szkolnego do 6 lat (i dodatkowo wprowadzenie obowiązkowego roku w grupie przygotowawczej dla wszystkich pięciolatków) to podstawowy sposób wyrównywania szans edukacyjnych dzieci miejskich i wiejskich, z rodzin przywiązujących dużą wagę do stymulowania rozwoju swoich dzieci (i zapisujących je na liczne dodatkowe zajęcia) i z rodzin troszczących się co najwyżej o ubranie i nakarmienie pociech itp. Wcześniejsza nauka szkolna to mniej lat zmarnowanych bez jakichkolwiek oddziaływań pobudzających rozwój, zapewniających okazję do „gimnastyki” niezwykle chłonnego i plastycznego, jak nigdy potem – mózgu i umysłu.
Na dodatek możliwości rozwojowe sześciolatka są absolutnie wystarczające do sprostania wymaganiom nowego programu klasy pierwszej. Tak, nowego programu – bo od jesieni 2009 obowiązuje nowa podstawa programowa, dostosowana do właściwości sześciolatka (które nie są przecież identyczne z możliwościami siedmiolatków).
A sześciolatek jest już człowiekiem bardzo sprawnym, z opanowanym podstawowym zakresem czynności samoobsługowych (jedzenie, ubieranie się, toaleta, mycie rączek). Potrafi w zamierzony sposób skupiać uwagę i utrzymywać ją przez 15-30 minut (zależnie i od stopnia zainteresowania wykonywaną czynnością, i od indywidualnych cech dziecka). Sześciolatek osiąga też odpowiedni poziom dojrzałości emocjonalnej i społecznej (szczególnie jeśli ma za sobą lata doświadczeń przedszkolnych). Potrafi już w podstawowym zakresie panować nad swoimi emocjami, w czym wydatnie pomaga mu chęć spędzania czasu z rówieśnikami – nie może z byle powodu burmuszyć się i obrażać, bo zostanie po prostu wykluczony przez rówieśników z zabawy. Potrafi już przestrzegać podstawowych nakazów i zakazów, także tych, które kierowane są nie do niego indywidualnie, ale do całej grupy dzieci. I jest bardzo dumny z opanowywania nowych umiejętności i sprawności.
Wątpiącym w to, czy ich dzieci sprostają wymaganiom szkoły, radzę kierować się nie tyle opiniami sąsiadki czy medialnymi akcjami, ile przeanalizowaniem programu klasy 1. – i z tej perspektywy ocenić możliwości swojego dziecka. Znane mi sześciolatki radzą sobie z nową podstawą programową świetnie (a sporo siedmiolatków się nudzi!).
P.S. A propos zarzutów nieprzystosowania np. łazienek do wzrostu sześciolatków (faktycznie, statystycznie niższych od siedmiolatków o ok. 6 cm.) – czy w domach zmieniamy co roku rozmiar sedesów i wysokość zawieszenia umywalek???
Aleksandra Piotrowska – doktor psychologii, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego i Wyższej Szkoły Pedagogicznej ZNP, specjalizująca się w problematyce rozwoju i wychowania.