Bez kłótni proszę!

Aaaaaa!!!! Koło godziny 10 czuję każdy swój nerw z osobna i staram się maksymalnie zautomatyzować reakcje, aby nie wychodzić poza utarty schemat i nie wychylać się poza wąski repertuar komunikatów:
“Uderzył cię? pewnie boli, spróbuj sobie rozmasować”.
“Powiedziała na ciebie łajza? Chyba jest ci bardzo przykro, to nic przyjemnego być tak nazwanym”.
“Chciałaś się teraz bawić tą lalką, a to lalka twojej siostry?”

I tak dalej. Jakiekolwiek ubogacanie tego skromnego zestawu zakończyłoby się niechybnie idiotycznym tekstem w stylu: “Czy wy naprawdę musicie się ciągle kłócić?”, “Oszaleję przez was!”, “Nie mógłbyś jej choć raz ustąpić?”.

Bezcelowość tych komunikatów dotarła do mnie najmocniej wtedy, gdy byłam świadkiem, jak ktoś inny wypowiadał je do swoich dzieci (takie rzeczy zawsze najlepiej słychać u innych, u siebie niekoniecznie). Usłyszałam kiedyś, jak matka na placu zabaw poucza swoje córki (8 i 6 lat): “Zostawiam was teraz i bardzo proszę, żebyście się nie kłóciły. Nie lubię kłótni. Bawcie się zgodnie”.

Uderzyło mnie to jeszcze mocniej, gdy przełożyłam sobie ten komunikat na sytuację “dorosłą”. Gdyby mnie ktokolwiek pouczył, że mam się nie kłócić z moim mężem… Tzn. co mam robić, wycofywać się z konfliktu, ustępować dla świętego spokoju, przytakiwać wbrew sobie?

A potem u Cohena (“Rodzicielstwo przez zabawę”) przeczytałam, że niedobre jest np. “godzenie” dzieci na podwórkach. Jeśli grupa chłopców spędza pół dnia na kłótniach przed grą w piłkę, to ten czas jest potrzebny i cenny. Muszą “wykłócić” swoje, by nauczyć się dogadywać, ustępować, współdziałać, negocjować, pracować w grupie. Zabierając im tę możliwość, pozbawiamy ich cennego doświadczenia – a że nie przychodzi ono ot, tak sobie, wraz z wiekiem, może się zdarzyć, że kiedy powinni już być roztropnymi młodymi ludźmi, będą szukać okazji do postawienia na swoim nawet tam, gdzie nie warto się spalać.

Cóż… kiedy nie widzą, wywracam oczami, mamroczę niecenzuralne słowa pod nosem i pochylam się nad krzywdą każdego poszkodowanego z osobna. Pilnuję, by nie rozsądzać, nie mierzyć po swojemu – co nie jest łatwe czasami.

W utrzymywaniu takiej polityki pomaga mi każda sytuacja, w której dzieci przepraszają się same z siebie, w której okazują sobie miłość, czułość, kiedy świetnie się bawią razem. Wiem, że potrafią sobie poradzić beze mnie, a jeśli nie potrafią, to przyjdą po pomoc.

Mam też ogromne pragnienie, aby jako dorosłe miały już tę lekcję za sobą i naprawdę nie musiały rywalizować z każdym i wszędzie szukać okazji do przeforsowania swoich racji. Dlatego zaciskam zęby, mamroczę pod nosem i pozwalam im kłócić się też z samym sobą:)

Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.