Zaczyna się standardowo – na zachętę, by dziecko zasiadło na wysokim, nieraz chwiejącym się stołku bądź krześle pada zazwyczaj: nie ma się czego bać, ścinanie jest fajne, wszyscy się ścinają i żyją. To raczej nie łagodzi obaw młodocianych klientów. Gdy to nie pomaga litania poszerza się o frazesy w stylu musisz być dzielny, przecież gdy ktoś komuś „grzebie” we włosach to przyjemne jest, bo ja – fryzjer to lubię (gdy inni mi tak robią). Nawet delikatna ma sugestia, że być może ma to po mnie, bo ja też tego nie lubię, nie robi na fryzjerze wrażenia i brnie dalej. Kolejny etap – wprowadzenie atrakcji np. spryskiwacz do włosów: zobacz jakie to fajne jak popryskam Cię (zimną) wodą (z zaskoczenia). O dziwo tez nie pomaga. (A będąc w temacie atrakcji to dopowiem, że wybrałam się kiedyś do typowo dzieciowego salonu fryzjerskiego. Przyjemne otoczenie, zabawki, pufy, z telewizorek z bajkami, fantazyjny fotel do „ścięcia”. Niestety ostatnie, najważniejsze ogniwo – człowiek, znowu zawiodło. Młoda dziewczyna, która ramieniem przytrzymywała sobie telefon i prowadziła prywatne rozmowy, ścinała wolno i ciągle z coraz większym niezrozumieniem patrzyła na mnie – czemu nie reaguję stanowczo na zachowanie dzieci – przecież wszystkim się tutaj podoba, tylko nie im.)
Po każdej wizycie u fryzjera jestem wściekła. Nie jestem maszyną, ja także mam emocje i one w pewnym momencie biorą górę. Dostaje się oczywiście bezbronnym dzieciakom. Za drzwiami salonu traktuje ich kazaniem, jaka jestem wściekła, jak się zmęczyłam, jak nie mam ochoty teraz z nimi rozmawiać i inne takie. I już zaraz wiem, że to nie oni są winni, to nie o nich mi chodzi. Nie wkurzają mnie moje dzieci, to że się boją, nie lubią, krzyczą, chcą uciekać, mówią brzydkie słowa i się nie cieszą z tej super przygody. Chodzi o Panią fryzjerkę i grupę gapiów, którzy głośniej lub ciszej komentują zachowanie dzieci, brak korygowania matki, wręcz pozwalanie na to niezadowolenie. Którzy zasiewają w moim móżdżku zalanym emocjami ziarno wątpliwości – może rzeczywiście z moimi dziećmi coś jest nie tak? Może rzeczywiście jestem niedobrą matką, której „pociechy” wlazły na głowę. Może Pani fryzjerka ma rację, że oni chyba muszą sobie tak pogadać, pomarudzić, żeby zwrócić na siebie uwagę?
Tysiąc wątków, strachów o opinię, o swoje kompetencje, o dzieci…. I ta wizyta u fryzjera jest tylko jedną z takich codziennych sytuacji. Jestem pewna, że gdybym z tymi wszystkimi spojrzeniami, złotymi radami zostawała potem sama, to szybko popłynęłabym za nimi.
Ostania wizyta u fryzjera uświadomiła mi, że gdyby nie ci wszyscy rodzice, którzy są wokół mnie, którzy myślą podobnie ( w realu i nie tylko), nie byłabym taką mamą jaką jestem. Za cienka w uszach jestem na stawanie okoniem, na ciągłe udowadnianie sobie i innym, że mam prawo wychowywać swoje dzieci po swojemu i traktować je jak ludzi którzy czują od początku. Myślę, że poszłabym za głównym nurtem, gdzie dzieci i ryby głosu (włosów:P) nie mają. Dobrze, że jesteście!
Joanna Dardzińska – Rodzina Inspiruje