Historia histerii

I tak jest z tzw. histeriami. Pierworodny, miotający się na pewnym etapie swojego życia między dwoma możliwościami (od chcę wyjść do nie chcę wyjść, od chcę kolację do nie zjem kolacji, od daj mi różowy kubeczek po daj mi niebieski kubeczek), nieźle nas doświadczył w temacie protestów, dłuuugiego  płaczu, wrzasku, nierzadko agresji. Bywały momenty, że zrobiłabym wiele, aby tylko przestał, ale nie wiedziałam, co konkretnie mam zrobić. NIC nie działało.

Doskonale pamiętam swoją bezradność w tamtych momentach i myśli, że coś zrobiliśmy nie tak, że jest rozpuszczony, że to koniec. Po nas.

Wyrósł, ale zanim do tego doszło, dał nam duuużo czasu na zrozumienie, skąd się takie zachowanie bierze, i jak można dziecku pomóc. Sobie również.

Kluczowy dla mnie fakt to ten, że dziecko ma niższy niż dorośli próg tolerancji chwilowego niezaspokojenia jakichś potrzeb. To dlatego ja mogę wytrzymać głód i wracać w milczeniu do domu, marząc o obiedzie, a moje dzieci (w zależności od wieku) w takiej sytuacji będą jęczeć, zawodzić bądź krzyczeć wniebogłosy.

Drugi fakt kluczowy mówi, że układ nerwowy małego dziecka jest bardzo niedojrzały i nie radzi sobie z silnymi emocjami. Nie potrafi ich sprawnie regulować, dlatego nierzadko potrzeba osoby dorosłej, by w tym pomóc. Dorosłej i dojrzałej.

Trzeci fakt jest taki, że człowiek, duży i mały, doświadczając silnych emocji, nie potrafi myśleć racjonalnie, analizować, wyciągać wniosków. Wszelkie odsyłanie zanoszącego się od płaczu dziecka do swojego pokoju, na kanapę czy gdziekolwiek, gdzie przemyśli swoje postępowanie, jest nieporozumieniem. Przemyśli, jak zbliżyć się do rodzica i uszczknąć sobie trochę poczucia bezpieczeństwa, które z rodzicem się kojarzy. Ale lekcji na przyszłość raczej z tego nie wyciągnie.

Nie ma złotych recept na trudne sytuacje, u jednych działa to, u innych coś innego. My po wielu próbach odkryliśmy, że najłatwiej i najszybciej pokonuje się trudności, akceptując “histerie” jako naturalny element codzienności. Nie jako próbę sił, stawianie na swoim czy też wymuszanie. Nie boimy się wobec tego czasem pod ich wpływem zmieniać zdania (tak bardzo ci zależało na tym, żeby jeszcze chwile zostać na placu? Ok, nie wiedziałam, możemy pobyć tu jeszcze 5 minut), ale nie uginamy się ze strachu czy dla świętego spokoju. Szanujemy emocje dziecka, pojawiające się w odpowiedzi na nasze zachowania, nie zakazujemy mu wyrażania tych emocji, staramy się zapewniać, że jeśli go przerosną – jesteśmy w pobliżu, gotowi przytulić, wysłuchać, towarzyszyć.

Każde nasze dziecko potrzebuje innego rodzaju pomocy. Siedmiolatek lubi przenosić się w myślach do swojej “bezpiecznej krainy”, tej, którą zna tylko on, która jest jego idealnym miejscem na ziemi, w której może zostawić swoje emocje i wrócić spokojny. Czterolatka chce się przytulać, przytulać, przytulać. Najmłodsza potrzebuje całusa od mamy.

Należy przy tym rozgraniczyć dwie sprawy. To, że pomagamy wyciszyć emocje, nie znaczy, że ulegamy żądaniom dzieci. Nie, jeśli jesteśmy przekonani, że jakaś prośba w danym momencie nie może zostać spełniona, rzewne płacze raczej tego nie zmieniają – dalecy jednak jesteśmy od zostawiania dzieci samym sobie w tej trudnej dla nich sytuacji. Nie ma nic sprzecznego w tym, że tulę córkę, która w złości pobiła brata – tulenie bowiem nie jest nagrodą, lecz pomocą. Kiedy córka uspokaja się na tyle, że jest w stanie zrozumieć, co do niej mówię – rozmawiamy o tym, co zaszło, i jak można w przyszłości radzić sobie w takiej sytuacji.

A kiedy fakty kluczowe mnie zawiodą – tzn. gdy jestem już tak zmęczona, że mam w nosie dowody naukowe – pomaga mi świadomość, że moje dziecko w konkretnej sytuacji się męczy i nie daje sobie rady. Potrzebuje mojego wsparcia. Ta myśl sprawia, że pozostawiam na chwilę swoje zniecierpliwienie, zmęczenie – na chwilę odkładam je jak do pudełka i zajmuję się dzieckiem. To nie jest trudne, bo emocje nie wymagają wielu słów, kazań, morałów, pouczeń – wymagają ukojenia.

A gdy ja sama potrzebuję ukojenia? Nie zapomnę sytuacji, gdy nasz wcale już nie taki malutki syn wpadł w jakąś furię przy okazji wizyty paru znajomych w naszym domu. Sytuacja była napięta, musiałam szybo dokończyć pewną rzecz i nie mogłam się zająć nim i jego frustracją, on zaś, pozostawiony sam sobie, strasznie się nakręcił i wył jak wilk do księżyca w swoim pokoju. Ponieważ zaczęło się od jakiejś drobnostki, poczułam złość na niego, straszną złość i bezradność – co teraz, skoro na samą myśl o tym, że mam tam iść i go przytulić (słyszę, że sam sobie już z tym nie poradzi), cała sztywnieję? Zapytałam moja przyjaciółkę, co ona by zrobiła, i w odpowiedzi usłyszałam: “Przytuliłabym, żeby się też sama uspokoić”. Podziałało, choć nie zakładałam, że mój syn ma mnie wyciszyć. To raczej ja pomogłam jemu się uspokoić, abym sama też mogła ochłonąć.

Mamy trójkę dzieci. Żadne z nich niczego nie wymusza. Żadne nie weszło nam na głowę. Czuję się wolna od analizowania, co mogę, a czego mi nie wolno w relacjach z nimi, aby znały swoje miejsce. Nie wchodzą na głowę nikomu w otoczeniu, są postrzegane jako sympatyczne i przyjemne w kontakcie.

Naszym celem nie jest ukrócenie płaczliwych protestów. Chcemy raczej pomóc naszym dzieciom dojrzeć do nieraniącego wyrażania silnych emocji.

Sami zresztą też do tego dojrzewamy…

Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.

logorido partnerw

Inspiracją do napisania tego tekstu stało się odmienne zdanie Autorki od tego zamieszczonego w artykule o dziecięcej złości Czytaj „O małych złośnikach”