Pamiętam jednak bardzo dobrze moment, w którym odkryłam, że chcę inaczej. Był jakiś wieczór, zmierzaliśmy rodzinnie do stałego koszmaru pt. sprzątanie zabawek, moje próby skłonienia dzieci do podjęcia tej aktywności spełzały – jak zwykle – na niczym. Sięgnęłam więc po tradycyjny “worek” – Jeśli nie chcecie sprzątać, ja posprzątam za Was.
Dzieci natychmiast wzięły się do roboty, ze strachem w oczach, lamentem na ustach i w pośpiechu. Uderzyło mnie wtedy, że oto dzieje się tak, jak nigdy nie chciałam – dzieci robią coś ze strachu przede mną. Nie dlatego, że rozumieją sens tego działania. Nie dlatego, że chcą współpracować. Sprzątają tylko ze strachu przez karą – zabraniem zabawek. I co gorsze, jutro sytuacja znów się powtórzy.
Przejście na inny poziom nie było proste. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tamtego schematu i nieraz jeszcze, gdy dzieci stawiały opór, syn pytał wyzywająco – i co teraz będzie, worek?
Mnie też nie było łatwo znaleźć coś w zamian – przez długi czas oznaczało to bowiem zaangażowanie z mojej strony. Musiałam zachęcać ich do sprzątania udając, aż do ochrypnięcia błaganie zabawek o transport na półkę, urządzając wygłupy, pomagając w wyścigach z czasem… Udawałam potwora nienawidzącego porządku, tworzyłam listę rzeczy do uporządkowania i asystowałam w jej mozolnym wykreślaniu.
Słowem, sielanki nie było.
Minął jakiś czas. Rok? Dłużej chyba. Dzieci sprzątają SAME. Nadchodzi wieczór, i one wiedzą, że to jest ten czas. Pomagamy im nieraz. Czasem odsuwamy zabawki nogą na bok i też da radę (matka pedantka wprawdzie z trudem, ale potwierdzam – można to przeżyć).
W dochodzeniu do modelu bez kar pomogła mi piramida, o taka:
Jeśli uczciwie przechodzę wszystkie jej stopnie po kolei, rzadko docieram na szczyt. Często zatrzymuję się na samym dole, GRANICE. Nie mam jednak na myśli granic stawianych dzieciom – bliższe jest mi podejście Juula (1), zakładające pokazywanie własnych granic niż wytyczanie ich innym. A żeby własne granice pokazywać, trzeba wiedzieć, jak one przebiegają. Często więc zadaję sobie pytanie, o co mi właściwie chodzi? Czy chcę porządku, bo bałagan przechodzi już wszelkie wyobrażenia? Czy chcę wpajać dzieciom poczucie ładu? Czy chcę może, aby realizowały moją wizję sprzątniętego pokoju? Czy zależy mi, aby przestrzegały porządku w cały domu, czy tylko na obszarach wspólnych? Czy rzeczywiście dziś jest dobry dzień na to, by dobijać się sprzątaniem?
Uwzględniam przy tym granice dzieci – czy zadanie jest na ich możliwości? Czy mają siłę, nie są zmęczone, nadmiernie rozdrażnione, głodne etc?
Czasem więc odpowiadam sobie na te pytania w sposób, który zamyka sprawę. Nie, nie mam dziś siły sprzątać i nie zamierzam bawić się w żadnego potwora, a w inny sposób może nam to się nie udać. Odpuszczam.
Innym zaś razem z całą stanowczością mówię sobie – tak, pragnę ładu i harmonii, dzieci są w dobrych nastrojach, chcę by uczyły się, że przyjemnie jest mieszkać w czystym pokoju…. zatem – DO DZIEŁA!
Krok drugi, ZAAKCEPTUJ UCZUCIA, jest banalnie prosty. Nawet jeśli dzień jest dobry, a dzieciom dopisują humory, nie muszą skakać z radości na myśl o sprzątaniu. Czasem wystarczy dostrzeżenie tego – widzę, że wcale nie masz ochoty na sprzątanie.
Czasem odwracam kota ogonem i pytam “Komu jeszcze nie chce się sprzątać tak mocno, jak mi? Ej, może połączymy nasze moce i wtedy szybciej nam pójdzie?”
A czasem akceptacji wcale nie muszę wyrażać słowami, wystarczy że nie zbesztam “No i co się krzywisz/jęczysz/marudzisz?”.
Potem bywa różnie. Nieraz wystarczy przypomnienie – zabawki na miejsca, dzieci w piżamy i czytanie zaczynamy! Najczęściej jednak przeskakujemy do punktu WSPÓŁPRACA.
Ale o tym już następnym razem 😉
Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.
1. J. Juul, Nie z miłości, MIND 2011