Równo i sprawiedliwie

Tak, wielu z Was w tym momencie kiwa głową ze zrozumieniem. Nikt nie pojmie tego tak dobrze, jak tylko rodzice dwójki i większej liczby dzieci.

Ba! Niech no tylko dziecko wyczuje, że doskonale rodzic poddaje się po słowach: “Ją/jego kochasz bardziej niż mnie!”. Ten zarzut powtarzany jest potem z lubością przy każdej nadarzającej się okazji.

Można sobie udowadniać, przekonywać, argumentować – na nic. Będą wymagać od nas wciąż nowych dowodów miłości w postaci kolejnych zabawek i przywilejów, a mimo naszych usilnych starań, tym sposobem nie uda nam się napełnić ich miłością ani trochę.

Doskonale wiem, że dzieci nie powinno się traktować równo i sprawiedliwie, tylko według potrzeb.  Bywa jednak, że emocje biorą górę, i staram się, jak z tym pierniczkiem, zaprowadzić ład i harmonię odmierzaniem, wydzielaniem i porcjowaniem. I za każdym razem ponoszę sromotną klęskę.

Jak bardzo potrzebne jest dopasowanie do konkretnego dziecka, przekonałam się jakiś czas temu, gdy wracając z pracy wpadłam do sklepu zrobić szybkie zakupy na kolację. Biegając między półkami natknęłam się na dziecięce skarpetki, córka akurat potrzebowała kilku par, wpakowałam je zatem do koszyka i natychmiast zaczęłam zastanawiać się, co kupić starszemu? No bo jak to, jej kupuję, a jemu nie? Ograniczony budżet sprawił, że przez pięć minut toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę, kupić czy nie kupić jakąś tam zabawkę dla sprawiedliwości, aż w końcu przewrotnie stwierdziłam, że czas skończyć z tym równym dzieleniem, nie kupuję i już. Jednak w miarę zbliżania się do domu czułam ogarniający mnie lekki niepokój. Co ja mu powiem? Czemu nie kupiłam? Jak zareaguje?

Otwierając drzwi od klatki, czułam już, że źle zrobiłam. Powinnam była kupić i problem z głowy.

Próbując ratować sytuację, weszłam do domu z pozorną swobodą; podczas rozpakowywania zakupów niby od niechcenia wyciągnęłam skarpetki dla córy, wręczając je jej bez zbędnych ceremonii. Reakcja starszego była natychmiastowa.

A dla mnie? Co masz dla mnie?

Tym razem nic.

Jak to nic? Jej kupiłaś, a mi nie?!

Ona potrzebowała skarpetek.

Pewnie! Ty mi nigdy nic nie kupujesz (kłamstwo, które zagotowało mnie w mgnieniu oka – ZAWSZE mu kupuję, to jej kupuję od przypadku!). Ty ją tylko kochasz, a mnie nie!

Próbowałam wydusić z siebie jakieś zdanie akceptujące jego stan emocjonalny, ale słowa przechodziły mi przez gardło jak wielka kula – nie pamiętam nawet, co mówiłam, pamiętam tylko, że było to sztuczne i nie pomagało nikomu. W pewnym momencie poczułam, że albo wybuchnę, odeślę go do pokoju i wygłoszę kazanie o tym, jak jest niewdzięczny, albo spróbuję inaczej. Wybrałam inaczej, ostatkiem sił.

Kurczę, widzę że naprawdę zależało Ci, żebym przyniosła coś z zakupów również Tobie?

Yhm…

Wiesz co? Mam pomysł. Zapiszmy, jakie rzeczy chciałbyś dostać ode mnie przy okazji różnych kolejnych zakupów, co?

Dobra.

Siadamy na kanapie, spisujemy pomysły starszego na kartce. Mąż zajmuje się młodszą, dzięki czemu mamy czas tylko dla siebie. T. wymyśla nieprawdopodobne przedmioty, myślę że zainspirowałby niejednego producenta zabawek. Lista jest dłuuuga, wieszam ją na honorowym miejscu na tablicy w kuchni. I wtedy słyszę od mojego niezbyt wylewnego syna: “Mamo, kocham Cię”.

Po raz trzeci w życiu.

NIGDY później syn nie przyszedł z pytaniem, kiedy kupię mu coś z listy. Nie było mu to potrzebne. To, czego chciał, czego potrzebował naprawdę, dostał w trakcie samego spisywania – moją uwagę, moje zainteresowanie, moją miłość.

Niesamowite jest dla mnie, jak często my, rodzice, mówimy o naszych dzieciach – wiem, że zachowuje się w taki (jakiś określony) sposób, żeby przyciągnąć moją uwagę, ale co ja mam zrobić?

Jak to co? Dać swoją uwagę. Jeśli nie w tej konkretnej sytuacji, żeby nie łączyć niewłaściwego zachowania z zainteresowaniem ze strony rodziców, to jak najwięcej później, ubiegając kolejne występki. Nie po to, by zapobiec kłopotom, lecz po to, by dać dziecku poczucie, że jest kochane.

Tak, poczucie bycia ważnym i kochanym jest niezbędne do życia. Najstarszy zapytał mnie niedawno, kogo najbardziej z rodziny kocham – tatę, jego, czy którąś z jego sióstr. Byłam przygotowana, więc nie dałam się złapać i od razu odpowiedziałam, że każdego kocham inaczej, a jego kocham bo (i tu wyliczyłam, jak urzeka mnie jego uśmiech, jak lubię rozmowy z nim etc.).

Wystarczyło. Do pytania nigdy nie wrócił – a wyobrażacie sobie, co by się stało, gdybym zaczęła udowadniać, że wszystkich kocham tak samo mocno? No cóż, osobiście nie chciałabym usłyszeć, że mąż kocha mnie tak samo, jak swoją mamę.

Mi samej takie myślenie pomaga pamiętać, że każde z dzieci,  totalnie inne od pozostałych, urzeka mnie w sobie tylko właściwy sposób. Że kocham każde inaczej, wyjątkowo, niepowtarzalnie. I że naprawdę nie muszę zastanawiać się, jak w przyszłości będę dzielić ciastka na trzy równiutkie części.

Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.

logorido partnerw