Różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców?

To tylko piłka. Ale dlaczego nie może być na przykład czerwona, zielona albo niebieska? Bez wzorów? A nawet jakby był jakiś wzór, to dlaczego nie na przykład kropki, paski czy nawet zwierzęta?

Tak naprawdę nie mam nic przeciwko temu, aby dziewczynki ubierały się na różowo, oraz aby bawiły się w księżniczki. W końcu dlaczego nie? Co jednak się dzieje, gdy nie ma alternatywy lub owe alternatywy zostałyby uznawane za zbyt chłopięce?

Dlaczego to właśnie kolor różowy przydzielono dziewczynkom? Kiedyś wszystkie dzieci ubierano na biało, a jak wprowadzono przyporządkowanie koloru do płci, w przypadku chłopców myślano o różowym, ze względu na bliskość do energicznego, dynamicznego czerwonego. Uznano, że dziewczynkom bardziej przystoi chłodny jasnoniebieski, który kojarzył się z niewinnością. Wybrano jednak na odwrót.

Szczerze mówiąc nie zastanawiałabym się nad tego typu rzeczami, gdybym nie przeczytała książki Peggy Orenstein „Cinderella Ate My Daughter” (Kopciuszek zjadł moją córkę). Autorka opisuje, jak kolor różowy i związany z nim wizerunek księżniczki zdominował rynek zabawek i ubranek dla dzieci. Każda dziewczynka to księżniczka. Niestety na potrzeby marketingu zredukowana do wyglądu i ubrania.

W sklepie, w którym byłam, sytuacja nie przedstawiała się aż tak źle. Było tam wiele fajnych zabawek przeznaczonych dla obojga płci. Były też zabawki specjalnie dla dziewczynek – różowe (oraz niestety źle wykonane i często po prostu brzydkie) i związane z obowiązkami domowymi, robieniem zakupów oraz troską o swój wygląd, a te dla chłopców były utrzymane w ciemnych kolorach i kojarzyły się z przygodą i odkrywaniem świata. Te także były złej jakości i brzydkie. Mamy więc mały wybór i złą jakość produktu. Przykre.

Szczerze mówiąc, to wcale nie miał być artykuł o tym, dlaczego różowy jest zły. Różowy wcale nie jest zły, jest ślicznym kolorem, który pasuje prawie każdemu, niezależnie od wieku. To miał być artykuł o tym, jak fakt, że zostałam mamą dwóch dziewczynek sprawił, że zaczęłam myśleć o tym, jakie wartości przekazuję moim córeczkom. Kupowanie im zabawek czy ubranek jest wbrew pozorom całkiem niezłym pretekstem do tego typu refleksji.

Wszystkich zainteresowanych zapraszam do przeczytania: Peggy Orenstein, ”Cinderella Ate My Daughter. Dispatches from the Frontlines of the New Girlie-Girl Culture”. Szczególnie polecam mamom córek.

Olga Mecking – Z zawodu tłumaczka języka niemieckiego. Ukończyła germanistykę na Uniwersytecie Warszawskim oraz medioznawstwo na Uniwersytecie w Bremie. Mieszka z mężem Niemcem w Holandii. Ma dwie wspaniałe córeczki, Klarę (2,5 roku) i Julię (11 miesięcy). Jej rodzina jest wielojęzyczna i wielokulturowa. W tak zwanym wolnym czasie, o ile nie zajmuje się czytaniem (lub innego rodzaju wypoczynkiem), pisze bloga: www.europeanmama.blogspot.com. Jak dzieci są w domu, śpiewa, czyta, skacze i turla się po podłodze. Interesuje się wielojęzycznością oraz metodami wychowywania dzieci w różnych kulturach. Uwielbia gotować.