W Danii śmierci nie odnotowano

Czy w kraju, w którym robi się wszystko, żeby ukryć fakt śmiertelności człowieka, w ogóle rozmawia się o niej z dziećmi? Jeśli tak, to w jaki sposób?

Czasem w  duńskich książeczkach dla dzieci spotyka się motyw wnuka, który odwiedza w domu starców babcię lub dziadka. Rozmawiają godzinkę na ławce w parku, potem się rozstają. Dzieci w Danii nie obserwują na co dzień procesu starzenia się, którego naturalną konsekwencją jest śmierć. Nie mają takiej szansy. Z jednej strony żyje się tak, jakby śmierci nie było – to charakterystyczne dla świeckich państw Zachodu, z drugiej najmłodsza część społeczeństwa wprowadzana jest w tematykę śmierci w sposób niespodziewany, często  nieadekwatny do stopnia rozwoju emocjonalnego. Bo skąd nagle śmierć w rzeczywistości, w której praktycznie jej nie widać?  

Staruszkowie, świadomi swojego losu (przecież sami posłali swoich rodziców do domu „spokojnej starości”) są podobni do staruszków na całym świecie i wyczekują na niedzielny czas wizyty cały tydzień.  

Wnukowie widują dziadków coraz rzadziej, bo ile można wysiedzieć na twardym czy nawet miękkim krześle, kiedy ciekawiej pojeździć na rowerze lub pograć w piłkę. Gdyby dziadek i babcia mieszkali obok lub choćby we własnym domu, ich kontakt z wnukami wyglądałby inaczej.

Duńczycy chwalą się swoimi domami starców. Że takie ekskluzywne, nowoczesne, każdy ma swój pokój z plazmą i obrazkami rodziny na ścianie. Starzy ludzie potulnie znoszą te dożywotnie kolonie, bo innego wyjścia nie mają. W Danii, w kraju socjalistycznym, priorytetem jest wychowanie do życia w społeczeństwie, a nie w rodzinie. Rodziny wielopokoleniowe właściwie nie istnieją.

Trumna na scenie

Mimo powszechnego skrywania starości i śmierci człowieka, opowiedzieć o tym jakoś czasem trzeba. Może więc w teatrze?  Wybrałam się z pięcioletnią córką na przedstawienie przeznaczone dla dzieci od lat czterech. Główny bohater, Muffin, w którego wcieliła się przyjemnej aparycji pacynka (teatr jednego aktora) był staruszkiem. Poruszał się z trudem, pójście do skrzynki z listami sprawiało mu wielką trudność.

Leżąc w łóżku, wspominał całe życie. Czasy swojej świetności, prosperity. Potem było coraz gorzej. Wszystko go bolało, na koniec umarł.

Sugestywne wkładanie do trumny, spuszczanie miniaturowej trumienki do wykopywanego dołu i zasypywanie go przy dźwiękach rozdzierająco melancholijnej muzyki mnie trudno było znieść, o moim dziecku nie wspomnę.

Dużo prawdy było w tej opowieści. Ale największa to taka, że człowiek w Danii umiera samotnie. Ale ani tego faktu, ani realistycznych scen pogrzebowych dziecko pięcioletnie nie jest w stanie przyjąć. Za to ani słowa o życiu po śmierci, o możliwości innej perspektywy.

Długo musiałam tłumaczyć, że to, co moje dziecko widziało, to nieprawda, że życie nie kończy się na ziemskim padole.

Takie podejście do kwestii śmierci może rzeczywiście u dzieci wyrobić przekonanie, że lepiej tym tematem się nie zajmować.

Zjedz przyjaciela

W duńskim podręczniku do klasy trzeciej szkoły podstawowej dzieci uczą się świata na przykładzie krów. Być może specyfika regionu rolniczego, w którym mieszkam, jest powodem, że tak dużą uwagę poświęca się tym zwierzętom. Rozdział podręcznika, „Czytaj i licz z krowami”, uczy dzieci nie tylko matematyki i czytania, ale pokazuje również przy pomocy zdjęć oraz rysunków, jak nakarmić krowę, jak nowocześnie ją wydoić, wyjaśnia, co to znaczy „mleko ekologiczne”.

Zdjęcia pokazują, między innymi, poród cielaczka, przy którym pomagają dzieci. Głaszczą zmęczoną matkę-krowę, zachwycają się cielaczkiem i opiekują nim. Na ostatnim z serii zdjęć dzieci wsuwają cielęcinę, mówiąc, że nie ma lepszego mięsa na świecie.

Normalne, życiowe – może i tak.

Nie jestem zdeklarowaną wegetarianką, nie rozczulam się podobnie jak moi znajomi nad karpiem, który przebywając w ich wannie stał się przyjacielem i na Wigilii wszyscy jedząc go, płakali. Ale publiczną egzekucję kur, którymi dzieci opiekowały się w przedszkolu (autentyczne zdarzenia z przedszkola mojej córki), uważam za barbarzyństwo.

Niezrozumiały jest również dla mnie fakt lekcji, na której dzieci trzymają w ręku serce ubitej przed chwilą świni (szkoła podstawowa). Lekcji, na której nie opowiada się o budowie tegoż serca, jego funkcjach itd. Chodzi tylko, wydaje mi się, o powolne wyzuwanie z uczuć i wrażliwości. Bo o cóż więcej? Koleżanka – Polka, której syn przeżywał, zarówno w przedszkolu, jak i później w szkole podobne sytuacje, jest bardziej wyrozumiała dla tego typu postępowania. Twierdzi, że żyjemy w regionie rolniczym i takie działania mają oswoić dzieci z rzeczywistością, która je otacza.

Kilka słów o zabijaniu

Trudno powiedzieć, dlaczego w duńskim podręczniku do historii (klasa 4 szkoły podstawowej) pojawia się cały rozdział mówiący o stosowanych karach śmierci w różnych częściach świata  – dawniej i współcześnie. Można zobaczyć na zdjęciach fotel elektryczny, gilotynę, szubienicę wraz z opisem, w jaki sposób kończyli lub do dziś w niektórych krajach kończą przestępcy.

Trudno powiedzieć, jak czwartoklasista radzi sobie z taką wiedzą. Ja, kiedy obejrzałam w ósmej klasie szkoły podstawowej „Krótki film o zabijaniu”, nie poradziłam sobie. Nic bowiem nie ma takiej siły oddziaływania, jak filmy i obrazy obejrzane w dzieciństwie.

Katować dziecko tak okrutnymi obrazami? Jestem przeciw.

A już na pewno nie oddałabym pierwszeństwa mówienia o tak ważnej kwestii jak śmierć (jedynej pewnej w życiu rzeczy) żadnym instytucjom, żadnym pedagogom. Moim zdaniem pierwsze rozmowy o śmierci powinni przeprowadzać z dziećmi rodzice. Oni najlepiej znają swoje dzieci, ich wrażliwość, możliwości przyjęcia tego typu informacji. No i nie bez znaczenia jest światopogląd rodziców.

Justyna Zbroja – Autorka ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim oraz podyplomowe studium dziennikarskie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Od czterech lat mieszka i pracuje w Danii, jest nauczycielką języka polskiego w duńskiej szkole, współpracuje z mediami polonijnymi.
Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Polskiego w Danii (Polacy w THY-Mors) organizującego warsztaty kreatywne dla dzieci pochodzenia polskiego.