„Mocno mnie przytul. Jak zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie” – recenzja książki

 
Carlos Gonzalez w swojej już nie takiej nowej, bo pierwszy raz wydanej w Hiszpanii w 2003 roku, książce pt. „Mocno mnie przytul. Jak zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie” odpowiada nam, że wcale nie musimy wychować dobrego dziecka. Bo dzieci z natury są dobre, wspaniałomyślne, bezinteresowne, hojne, szczere, spokojne, odważne, towarzyskie. Do tego dodajmy wrodzone umiejętności dyplomatyczne i niebywałą zdolność wybaczania… i aż się chce mieć dzieci, prawda? Autor zachęca nas do zmiany perspektywy: dzieci obrzucane epitetami stają się takie, chociażby w oczach rodziców. A przecież większość dzieci zachowuje się „niegrzecznie” z dużo mniejszą częstotliwością, niż w sposób, jaki jest od nich oczekiwany. Dziecko nie jest złośliwe, jeśli płacze, nie wymusza brania na ręce, nie manipuluje rodzicami, wołając ich w nocy. To naturalne zachowania, jeśli weźmiemy pod uwagę wiek dziecka i prawidła rozwoju. Dzięki przytoczonym przez autora faktom lepiej rozumiemy swoje dziecko.
 
Niestety z ubolewaniem stwierdzam, że książka nie daje odpowiedzi, jak być dobrym rodzicem. Spodziewałam się, że będę mogła przyjrzeć się rodzicielstwu bliskości, wszak tę pozycję poleca Agnieszka Stein. Autor skupia się jednak na tym, by obalać mity związane z wychowaniem. Oznacza to, że wnikliwy czytelnik odnajdzie mnóstwo wskazówek jakim rodzicem nie być. Jednak komunikat „nie zachowuj się w ten sposób” nie przekazuje informacji, jak zachowywać się należy. Brakuje jeszcze jednego, tak obszernego jak poprzednie, rozdziału, który przedstawiałby pozytywne przykłady, co robić, by zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie. Wszak tytuł książki jest wspaniałą obietnicą! Muszę jednak szczerze przyznać, że w kilku miejscach autor podaje wiele wnoszące wskazówki. Dzieje się tak, np. w krótkim rozdziale o odpieluchowywaniu dzieci (dziwię się jednak, dlaczego umieścił go w części pt. „Teorie, których nie podzielam”). Takich miejsc jest więcej, jednak jak na 260-stronicową książkę zdecydowanie za mało. 
 
Każdy rozdział i podrozdział poprzedzony jest krótkim mottem, najczęściej przekornym, uświadamiającym czytelnikowi przez kontrast sedno tego, co autor chce przekazać. A że cytaty bardzo często pochodzą z literatury pięknej, są to bardzo smaczne kąski; aż zadziwia ile mądrości rodzic może wynieść z beletrystyki! Mimo że to pozycje „klasyczne”, cały czas są aktualne. Nie mogę tego powiedzieć o literaturze, na którą powołuje się autor. W zbyt dużej ilości miejsc prowadzi dyskurs z klasykami z różnych dziedzin, z psychologii, np. Freudem czy Skinnerem, a to przecież ojcowie psychoanalizy i behawioryzmu, ich podejścia przeszły ogromne, żeby nie powiedzieć, rewolucyjne, zmiany. Pojawia się jeszcze jeden problem. Biorąc pod uwagę fakt, że książka została wydana 13 lat temu, jeśli Gonzalez powołuje się na „współczesnego” (cytuję to słowo) autora, który swoje badanie opublikował w 1992 albo 1995 roku, to rodzi się we mnie pytanie, czy nadal to autor współczesny? Wyniki jego badań i wnioski, które na ich podstawie można wysnuć, nie pasują mi do współczesnej rzeczywistości. Wszak rozwój kulturowy przyspieszył.
 
Czuję się w obowiązku wspomnieć o języku książki. Z jednej strony Gonzalez zwraca uwagę na słowa, jakimi określamy dzieci. Powinny być pozytywne, pełne bezwarunkowej miłości, którą przecież do nich czujemy. Z drugiej strony czytam o leniwych rodzicach, którzy czekają kilka minut, zanim zareagują na przebudzenie dziecka w nocy. Czysto rozumowo: jak z dobrego dziecka może przez lata wyrosnąć leniwy rodzic? Być może to konwencja literacka. Gonzalez nie owija w bawełnę, również w cytowanych, zapewne fikcyjnych, rozmowach dzieci i rodziców. Ale jeśli to rzeczywiście tylko styl, może dzieci też powinny być w tej książce „surowiej” określane? Albo rodzicom powinien być okazany większy szacunek w każdym akapicie. Podobnie specjalistom, nawet jeśli autor obala ich teorie. „Samozwańczy eksperci”, jak są nazwani na okładce książki, to wyrażenie bardzo oceniające. To, że ich teorie nie są aktualne, nie oznacza, że nie byli popularni dekady temu. Czas mija, czasy się zmieniają. Kto wie, jak kolejne pokolenia ocenią podejście do rodzicielstwa Carlosa Gonzaleza? Już dziś możemy zaprojektować eksperyment, przechowajmy tę książkę i polećmy lekturze synowej lub córce, gdy zostanie matką. A potem porozmawiajmy o wnioskach.
 
Polecam lekturze, ale wnikliwej, może nawet bardzo. Tak, ta książka może wnieść dużo do twojego rodzicielstwa. Tak, przyda się na półce biblioteczki. Ale w połączeniu z innymi pozycjami. Jakimi? Tego autor nie określił, a szkoda. Wiemy tylko do jakich książek nie sięgać, i szczerze, raczej do nich nie sięgamy, bo to pozycje „klasyczne”, a nie „współczesne”. A sam autor pisze „Jednak obawiam się, że – tak jak tłumaczyłem na początku – niektórzy rodzice przeczytają moją książkę, a później inne, które mówią coś zupełnie przeciwnego, i będą próbowali zastosować mieszankę wszystkiego, myśląc, że w gruncie rzeczy mówimy o tym samym”. Obawy autora są zasadne, bo ta książka wprost zachęca, by sięgać dalej w naszych poszukiwaniach jak zbudować i utrzymać silną więź. Przecież tego właśnie pragniemy dla naszych rodzin i dzieci. 
 
Martyna Wieszczeczyńska
Psycholog dziecięcy, żona i mama
 
Mocno mnie przytul. Jak zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie
Carlos Gonzalez
Wyd. Mamania