Życie z terrorystą, czyli matka z syndromem sztokholmskim

Już w momencie pojawienia się dwóch kresek na teście ciążowym mały terrorysta przystępuje do zamachu na wolność matki. Na pierwszej wizycie u ginekologa kobieta dostaje długą listę tego, co powinna i czego nie może. Przeorganizowuje swoje życie tak, żeby dobrze się wysypiać (bo przecież kawy nie można), jeść co trzy godziny (ale nie za dużo i w dodatku zdrowo), nie latać samolotem, nie opalać się, nie przemęczać się, nie ćwiczyć zbyt intensywnie (ale ćwiczyć koniecznie), nie pić alkoholu (ale pić dużo innych płynów)… i tak dalej.  Przy okazji dostaje się też ojcu. No bo skoro ona siedzi wieczorem w domu, to czemu on gdzieś ma się włóczyć? Skoro ona nie poleci na wakacje, to on też! Skoro ona nie może kawy, to może on też by nie pił, w końcu są w ciąży RAZEM! No i niech szybko zrobi jeszcze jedną kanapkę, bo przyszła mama jest głodna!!!

A to, co po ciąży… to dopiero katastrofa. Mały terrorysta stosuje wyrafinowane metody tortur. Przede wszystkim pozbawia snu. Długotrwały brak snu może prowadzić między innymi do halucynacji i stanów lękowych. Dodajmy, że w medycynie długotrwały brak snu to tygodniowy brak snu. Brzmi jak ponury żart, prawda?  Chociaż kto wie, może młode matki funkcjonują jak delfiny czy foki –  półkule mózgowe śpią na zmianę. Nawet jak uda się zasnąć, to kilkukilogramowe zawiniątko ulokowane na piersi przygniata, skutecznie utrudniając oddychanie.

Kolejną torturą jest nieustający hałas – dziecko płacze, bo mu za zimno; płacze, bo mu za ciepło; płacze, bo mokro; płacze bo jest głodne; płacze, płacze, płacze…

Wolność matki jest systematycznie ograniczana – nie może pracować, nie może wyjść wieczorem, bo karmi piersią (jak karmi w miejscu publicznym, to ludzie krzywo patrzą, a jak nie karmi, to jest odsądzana od czci i wiary), nie może wyjść na spacer, jak jest za zimno, nie może, jak jest za gorąco, nie może, jak za bardzo pada albo wieje.  

Im pociecha starsza, tym więcej technik stosuje. Już nie tylko płacze, ale też rzuca się na ziemię, waląc rękami i nogami, krzyczy, obraża się, ucieka, a nawet stosuje szantaż emocjonalny „bo ty mnie nie kochasz”, „tylko ja tego nie mam”, „bo wolisz… (tu pada imię młodszego rodzeństwa)”.

Terrorysta? Terrorysta w pełnej krasie! Tylko dlaczego? Ktoś tego terrorystę powołał na świat i wychował. Ciąża i urodzenie dziecka są w dzisiejszych czasach kwestią wyboru. Nie musisz się na to decydować. Wiem, wiem, nie ma wersji demo i nie ma się jak przygotować. Nie do końca. Wersji demo nie ma, ale są na świecie inni ludzie, którzy mają dzieci. Można z nimi spędzić weekend, a czasem wystarczy wspólny obiad. Warto się zastanowić, zanim zaprosi się dziecko na świat, czy na pewno chcę je mieć, czy jestem gotowa, czy teraz, czy z tym partnerem. Te same pytania dotyczą ojca.

Kiedy dziecko już jest, zastanów się, czy chcesz mu ulegać za każdym razem. Jaka jest twoja i jego wytrzymałość? Czego ono potrzebuje? A czego ty potrzebujesz? I przede wszystkim, czy spełniając jego zachcianki, ulegasz jego, czy swoim potrzebom?

Maleńkie dziecko potrzebuje matki, jej bliskości i dostępności cały czas. Są dzieci, które zasypiają we własnym łóżeczku od pierwszych dni życia. Ale wiele wymaga tego, żeby spać z nimi. Są takie, które potrafią leżeć w łóżeczku i z zaciekawieniem oglądać świat, a są takie, którym Ziemia podoba się tylko z poziomu rąk mamy albo taty. Ważne, żeby obserwować dziecko. Ale warto obserwować też siebie.

Kiedy matki przychodzą do mnie po poradę i mówią, że dziecko ma trzy lata i ciągle śpi z rodzicami, pytam o ich relacje z partnerami. Początkowo są zaskoczone. Potem okazuje się, że kiedy są smutne, wolą przytulić się do dziecka, niż do męża. Często dziecko już od dawna jest gotowe, żeby spać samo, ale mama nie jest gotowa, żeby je wypuścić. Inne mamy mówią, że jak dziecko śpi cztery godziny pod rząd, to zastanawiają się, czy nie jest chore, czy wszystko w porządku, a nawet czy żyje. Idą i sprawdzają. Budzą dziecko. To nie dziecko, a ich lęki powodują bezsenność.

Mamy starszych dzieci mówią o tym, że nie miały już siły słuchać histerii dziecka i kupiły zabawkę, że nie mogły zrobić niczego innego, tak bardzo dziecko chciało. Ostatnio jedna z mam opowiedziała mi taką historię: „Moja córka uwielbia rowerki, gdziekolwiek jest rower, ona próbuje na niego wsiąść (choć jest za mała nawet na te najmniejsze), dotyka rowery, głaszcze z zachwytem i cieszy się na ich widok. Nic innego jej nie interesuje, kiedy w pobliżu jest rower. Pomyślałam, że muszę jej kupić taki rower, choćby był jeszcze trochę za duży, ale będzie miała, skoro tak bardzo jej się podobają. Otrzeźwienie dotarło chwilę później, kiedy córka stanęła przed parkanem, za którym stał pies. Patrzyła na niego urzeczona przez pół godziny, mówiła do niego, śmiała się, świat nie istniał. Pomyślałam, że powinna mieć psa, skoro tak bardzo jej się podoba. I nagle poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Co jeszcze będę chciała jej kupić, skoro tak bardzo jej się podoba?”.

I to jest dobre pytanie. Czy to naprawdę dziecko tego potrzebuje, czy my realizujemy jakieś swoje marzenia, pomysły, pragnienia? Jak często spełniamy bezzasadne zachcianki dziecka, żeby okazać się dobrą matką, żeby poczuć się ważną, żeby odegrać rolę „dobrego policjanta” albo żeby mieć święty spokój? Jak często dziecko zastępuje nam partnera, z którym się nie układa?

To właśnie takie matki nazywam pół żartem, pół serio, matkami z syndromem sztokholmskim. Niby narzekają, że mają małego terrorystę, niby mówią, że z nim nie można nigdzie iść, bo zaraz dostaje histerii. Ale w głębi duszy karmi je to, że mogą spełniać zachcianki dziecka. Skarżąc się koleżankom na swojego małego terrorystę, współczucie i litość mylą z sympatią i akceptacją, której tak bardzo potrzebują.          

Matki z syndromem sztokholmskim same pozbawiły się swojej przestrzeni życiowej. To ich wybór, że nie mogą nigdzie wyjść bez dziecka, a z dzieckiem tym bardziej. Taka postawa nie pomoże też budować relacji z dzieckiem. Zbuduje wydmuszkę opartą na żądaniach i uległości, a nie więź opartą na szacunku i miłości.

Wiem, jak ciężko jest nie ulegać dziecku, jak ciężko odróżnić realną potrzebę od zachcianki, jak trudno patrzeć, kiedy twoje dziecko płacze i mówi „mama, proszę”. Sama mam czasem z tym problem, boli mnie serce, kiedy odmawiam. Staram się wtedy pytać samą siebie, co jest dobre dla mojego dziecka. Nie w tej chwili, tylko w kontekście jego rozwoju. I wiem, że zazwyczaj lepiej jest, kiedy postawię jasno granicę. Z czułością, z wytłumaczeniem, ale ze stanowczością i konsekwencją. Dotyczy to w takiej samej mierze walki o zabawkę, czasu dla siebie, dla partnera, własnej przestrzeni w domu. Wtedy nie ma histerii i nie ma syndromu sztokholmskiego.

Aleksandra Pronobis-Polatyńska – psycholog, trener. Buduje i prowadzi autorskie projekty z zakresu rozwijania umiejętności wychowawczych dla rodziców i nauczycieli, warsztaty dla dzieci i młodzieży. Prowadzi grupy wsparcia i grupy rozwojowe dla kobiet, pracuje warsztatowo i terapeutycznie z rodzinami.