Jej forma to nietypowy melanż spisanych przez mamę niezwykle barwnych i przezabawnych rodzinnych opowieści oraz błyskotliwych komentarzy terapeuty. Nie mogło być inaczej: publikacja jest efektem współpracy poczytnej pisarki i autorki „felków” (felietonów) – Małgorzaty Kalicińskiej oraz psychologa z dwudziestoletnim stażem zawodowym i doświadczeniami z zakresu psychologii policyjnej i interwencji kryzysowej – Marka Knap-Zagóry.
Taki duet zafundował czytelnikom publikację rozpisaną na dwa głosy, którą „lekko” się czyta, mimo iż nie dotyczy tematów błahych, bo rodzicielstwa, miłości, relacji międzyludzkich, a nawet – śmierci. „Jest jednak granica, za którą nie zdołają sięgnąć najbystrzejsze nawet wyszukiwarki internetowe – granica śmierci” – czytamy w rozdziale „cmentarz”, którego lektura przywołuje do porządku wszystkich tych, którzy sięgając po pozycję książkową z „córką” w tytule spodziewać się będą ckliwych opisów matczynej więzi z ukochaną pociechą. Patos miesza się tutaj z uśmiechem, gdy czytamy, jak na przykład mama z córką w czasie wyprawy na zakupy po żałobny kapelusz omawiają mimochodem „filozofię pożegnania”. W innych opowieściach rozbrajające są opisy, jak rodzicielka z czułością daje córce… poduszką w łeb, albo wyznania przedstawicieli młodego pokolenia, którym jakoś „brakuje dziś celebry”.
Z tych opowieści wyłania się obraz rodziny, z którą nie tylko wychodzi się dobrze na zdjęciach, ale którą, tak naprawdę, każdy chciałby mieć. Rodziny, w której dzieci bezbłędnie opanowały trudną sztukę prostego artykułowania własnych myśli oraz potrzeb – z szacunkiem dla rodzicieli. Mamy więc nastolatkę, która zamiast podważać autorytet swojego taty wyznaje, że wymarzonym prezentem na osiemnaste urodziny byłby dla niej kilkudniowy wspólny wyjazd z własnym ojcem, by móc wreszcie nasycić się jego obecnością i w „życiowej” sprawie zasięgnąć jego rady. Mamy synka, który zamiast wykrzywiając usta ostentacyjnie odsuwać od siebie talerz z zupą z dyni – zupę zjada, komentując jedynie dyplomatycznie: „Mamo, to było PYSZNE, ale nie gotuj tego więcej!”.
Dla tych wszystkich, którzy zastanawiają się, co zrobić, by mieć takie właśnie: dobre, oparte na serdeczności i zrozumieniu, relacje z własnymi dziećmi, tropem niech będzie autorefleksyjne stwierdzenie współautorki książki. W biogramie umieszczonym na okładce Kalicińska poza informacją o swoim wykształceniu i pracy „na etatach” pisze o sobie, że „była mamą dwójki dzieci na pełnym etacie – z satysfakcją i bez focha”. Może taki brak focha i poczucie pozazawodowego spełnienia to klucz do udanego macierzyństwa?
Oboje autorów książki zjednują nas sobie szczerością wyznania, bo znajdziemy tu także opisy sytuacji, w których dobrze na przysłowiowym, rodzinnym zdjęciu wcale się nie wychodzi. I nie kryją, że pojawienie się dzieci w domu to prawdziwa i pełna „trudów podróży” wyprawa w zupełnie inny kosmos. Zachęcają jednak, by się na nią odważyć. A następnie: spróbować ją spisać, notując własne obserwacje, oryginalne powiedzenia, zabawne zdarzenia. Nie tylko „ku pamięci” i z myślą o własnych dzieciach czy też – wnukach, ale po to, by pełnej przygód przygodzie – zwanej Rodzicielstwem, przyjrzeć się z dystansem. Tego dystansu, pozwalającego uchwycić „rzeczy sens” nie potrzebują zupełnie dzieci ani młodzież. My jednak tworząc rodzinną kronikę zdarzeń możemy z rodziną bardziej świadomie kreślić kierunek wspólnej wyprawy – w ten, czy inny Kosmos. I uczestniczyć w niej – razem, chociaż na innych zasadach. By się uzupełniać – podobnie, jak babcia, która „bez pomocy wnuczka nie umie nawlec igły, za to świetnie szyje…”
Tak właśnie zrobiła Małgorzata Kalicińska z pomocą Marka Knapa-Zagóry. Książka „…i wtedy moja córka powiedziała” jest zaproszeniem do prywatnej sfery życia lubianej pisarki. Warto z tego zaproszenia skorzystać.
„… i wtedy moja córka powiedziała” Małgorzata Kalicińska, Marek Knap-Zagóra