Nikt tego nie zrozumie, nawet pedagog czy psycholog, który tłumaczy, w jaki sposób należy postępować wobec naszych dzieci. Do szału doprowadzają mnie niedowiarkowie, którzy mówią, że to wymysł, że tego nie ma, że to sobie ktoś wymyślił na usprawiedliwienie niegrzeczności. Mogliby się z nami zamienić na tydzień. Nie więcej, tydzień wystarczy, tydzień to taka „zajawka”.
Swoje pięć groszy dorzuca dalsza rodzina, znajomi, którzy mówią, że jak żyją, to takiego dziecka nie widzieli, że oni poradziliby sobie lepiej, że jakby oni wychowywali, to dziecko by było inne, lepsze, a nie z jakimś adhd. Mówią, że powinniśmy być bardziej jacyś i mniej jacyś, jako rodzice. Są nawet tacy, którzy chcieliby nasze dziecko wziąć do siebie na parę miesięcy i wyprowadzić je „na ludzi”, bo my sobie nie radzimy.
Nic nie wiedzą i nic nie rozumieją. Nikt nas nie zrozumie. Nikt, kto nie przeżył tych sytuacji.
Prowadzę wiele rozmów z rodzicami, najczęściej z matkami. Opisują swoje doświadczenia.
To są takie doświadczenia, których nikt nie chciałby mieć. Tak ogromne emocje, tak skrajne odczucia wobec swojego dziecka. Wszystkie emocje: złość, irytacja, bezradność, żal, trudność w zrozumieniu, rozrywający serce ból, brak wsparcia, osamotnienie, rozgoryczenie, bezsilność, krew i pot, aby najbardziej prozaiczne sprawy doszły do skutku. Wszystko jest problemem, całe życie to jeden wielki problem. I ten chaos w głowie, i ta myśl „A może ja to też mam? Ale nie, to tak dopiero teraz mi się porobiło”. I trudności w koncentracji, szukanie czegoś i zapominanie czego się szukało, rozkojarzenie w rozmowie, w pracy, w głowie, w życiu.
I tak naprawdę pytanie „Kim ja jestem i po co?”. Jestem matką adhad-ka i jestem po to, aby mu pomagać. To utrata tożsamości, utrata siebie. Utrata siebie. A nikt nie chce zatracić siebie.
Stąd agresja wobec siebie, dziecka i świata, a po drugiej stronie miłość aż do bólu, troska, chęć niesienia pomocy dziecku, zmartwienie, duma, że takie inteligentne i wrażliwe, że jedyne w swoim rodzaju, wyrzuty sumienia, bo się krzyczało, bo nie poszło tak, jak chcieliśmy, bo nie przewidzieliśmy reakcji swojej, reakcji dziecka. Bo to wszystko jest trudno przewidzieć.
A potem smaganie się, obwinianie, bo przecież każdy z nas chce dla dziecka jak najlepiej. Trwoga, co będzie dalej. Jak sobie poradzi, skoro teraz jest tak, jak jest. Zamartwianie się, że nie uczy się na swoich błędach i wciąż robi to samo i znowu jest źle i żałuje i przeprasza, a potem znowu to samo.
Kto z nas chciał mieć wariatkowo w domu? Kto z nas myślał, że tak będzie wyglądał świat po urodzeniu dziecka? Kto z nas myślał, że tak się zmieni?
Niektóre, niektórzy z nas już się nie lubią, widzą w sobie zaprzeczenie troskliwych rodziców z powodu emocji, które nimi szargają. Od miłości do nienawiści. Później przepłakane noce, bo przecież nikt nie jest w stanie zaakceptować słowa nienawiść wobec własnego dziecka. Dlatego znów pojawia się bezsilność i kolejne łzy w tym tygodniu. Utrata sił.
Ręka do góry, kto wie, o czym piszę.