Bezkarnie, cz. III – Pokusa ukarania


Doświadczyłam tego jakiś czas temu w temacie wstawania rano do przedszkola. Budziłam T., szłam do kuchni przygotować śniadanie, myłam się i ubierałam, a gdy po piętnastu minutach przychodziłam do jego pokoju, zastawałam go tak, jak wychodząc – półnagiego, gapiącego się bezmyślnie w okno. Zaczynałam więc ponaglać, tłumaczyć, że mało czasu, że śniadanie, że przedszkole czeka etc. Zwlekał się niechętnie, ubierał w tempie żółwim, zmierzał do kuchni jak ślimak. Ciśnienie mi rosło błyskawicznie i nie trzeba było długo czekać, bym zaczęła się pienić, krzyczeć, marudzić, popędzać, czasem straszyć (nie pójdziemy do przedszkola, zobaczysz! – T. bardzo lubił chodzić, więc to była groźba autentyczna). Dzień za dniem wyglądał tak samo i naprawdę nie miałam już pomysłów, co zmienić.

Pewnego dnia sytuacja przybrała naprawde kiepski obrót, nakrzyczałam okrutnie, powiedzieliśmy sobie oboje wiele gorzkich słów; w drodze do przedszkola milczeliśmy, a ja przez pół dnia nie mogłam się uspokoić. Wiedziałam, że kiedy tylko T. wróci, chcę go przeprosić, i że chcę zrobić coś, aby koszmar poranków się skończył.

Usiedliśmy zatem popołudniu razem i powiedziałam T., że chcę z nim porozmawiać:

Houston, mamy problem. Nasze poranki są bardzo nerwowe – złoszczę się, gdy wyjście do przedszkola się opóźnia. Chciałabym, abyś po obudzeniu ubierał się sprawnie, jadł śniadanie i był gotowy do wyjścia razem ze mną.
(długie milczenie) Yhm.

Podobno milczenie jest ok, ale w tym konkretnym przypadku przeciągało się tak długo, że nie miałam wątpliwości – chłopak niezupełnie rozumie, o co mi chodzi.

Chyba ciebie też denerwuje, gdy ja cię tak popędzam cały ranek, co?
Tak, i krzyczysz, i nie pozwalasz poleżeć pod kołderką, i każesz się spieszyć!
Widzisz, oboje jesteśmy niezadowoleni z tej sytuacji. Może spróbujemy zrobić coś, by poranki stały się przyjemniejsze? Abyśmy wychodzili do przedszkola na czas i w dobrych humorach? Wezmę kartkę i zapiszę nasze pomysły. Proponuj – co by tobie pomogło przygotowywać się sprawnie do przedszkola?
Chciałbym mieć budzik, żeby mnie budził zamiast ciebie. Jak przyjdziesz do mnie, to jeszcze będę mógł pięć minut poleżeć, a ty wtedy zrobisz śniadanie. Nie będziesz krzyczała ani powtarzała ciągle “za pięć minut wychodzimy”.
Ja dopisałabym jeszcze – Kiedy mnie zawołasz, przyjdę na śniadanie. Po śniadaniu od razu pójdę się umyć i ubrać. Na hasło – wychodzimy, ubiorę się i będę gotowy do drogi.
Czy to wszystko, czy chcesz jeszcze coś zapisać?
To chyba wszystko.

Odczytuję nasze propozycje – zupełnie nieksiążkowo (1) nie mamy nic do wykreślenia. Zgodnie akcpetujemy wszystkie propozycje, decydujemy się wdrożyć je od przyszłego poranka.  Jestem porażona tym, jak doskonale mój syn wiedział, czego mu potrzeba, i rozczarowana, że nie zdecydowałam się porozmawiać z nim o tym wcześniej.

Kolejne dni, a właściwie tygodnie pokazują, że to był strzał w dziesiątkę. Nigdy więcej nie powtórzyły się poranne akcje, wszystko przebiegało sprawnie, w pogodnej atmosferze. Po pewnym czasie nie był potrzebny budzik – wystarczyło, bym ja pamiętała, że T. lubi się powylegiwać chwilę po obudzeniu. Zresztą rozumiem go doskonale, bo sama to uwielbiam.

Brzmi tak pięknie, że aż niemożliwie? Zapewniam, że jest to wykonalne i bardzo cenne doświadczenie. W czym tkwi haczyk? W tym, że trudno nam zaufać dziecku, trudno dopuścić je do poszukiwania rozwiązań – często rodzi się w rodzicach obawa, że dziecko złośliwie zechce wykreślić wszystkie propozycje ze strony rodzica.

Prawda jest jednak taka, że jeśli jesteśmy uczciwi w naszych intencjach i naprawdę zależy nam na rozwiązaniu problemu – a nie jedynie na przeforsowaniu swojego zdania pod płaszczykiem współpracy z dzieckiem – to dziecko szybko stanie po naszej stronie i będzie naszym sprzymierzeńcem. Jako ekspert od samego siebie pokaże nam, co w danej sytuacji jest ważne dla niego, pomoże zrozumieć swoje stanowisko – a od tego już krok ku rozwiązaniom czasem banalnym, czasem nowatorskim – ale zawsze takim, które aż chce się wdrażać, w końcu sami je wymyśliliśmy.

A jeśli nawet nie zawsze uda się znaleźć rozwiązanie (naprawdę rzadko!), obie strony są już bardziej wrażliwe na wzajemne potrzeby. Czasem wystarczy trochę czasu, by spotkać się raz jeszcze i znaleźć drogę.

No dobrze, przeszliśmy już tyle stopni piramidy… gdzie i kiedy jest miejsce na osławione konsekwencje? O tym napiszę w kolejnej, ostatniej części felietonu.

(1)    Cała metoda wykorzystana przez nas w swoistej formie tego popołudnia opisana jest w książce T. Gordona “Wychowanie bez porażek”

Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (2005), Leny (2008) i Zoi (2011). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.