Przyznaję, rozpisałam się – musiałam sobie trochę ulać. Rodzicielstwo bliskości jest mi bliskie, dlatego często czuję się przytłoczona przez niesprawiedliwe i krzywdzące podejście do tematu. Różne rzeczy dzieją się we mnie, gdy słyszę, co powinien, a czego absolutnie nie może rodzic ap. Tak, jakby wstępem do klubu było wspólne spanie czy długie karmienie – nieważne, że z niechęcią, czasem może złością, ważne, by karmić, spać, nosić – bo to dobre dla dziecka.
Ano, dobre. Rodzicielstwo bliskości jednak ma tylko jedną, jedyną definicję, wyznacznik, kierunkowskaz. Jest poszanowaniem potrzeb wszystkich członków rodziny. Owszem, im mniejszy człowiek, tym trudniej mu poczekać na zaspokojenie pewnych potrzeb – dwulatek wytrzyma kilkanaście minut głodu, noworodek niekoniecznie. W tym ujęciu głód noworodka jest sprawą pilniejszą – ale ani nie unieważnia, ani nie umniejsza głodu dwulatka, czy też potrzeby odpoczynku u ich matki.
Kłopot z rodzicielstwem bliskości w moim odczuciu polega na tym, że niepotrzebnie obudowuje się je jakimiś teoriami, tworzy standardy, opisując to, co nieuchwytne. Drugi kłopot, że nie jesteśmy, jako rodzice, świadomi potrzeb – zarówno swoich, jak i dzieci. Niby wiemy, że potrzeba nam snu, a dzieciom dobrze się śpi w suchej pieluszce, ale wciąż niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że bliskość jest podstawową potrzebą małych dzieci, a rodzice nie przestają być ludźmi i muszą mieć swój kawałek przestrzeni dla utrzymania zdrowia psychicznego.
Jeśli wiem, że noworodek najlepiej czuje się śpiąc ze mną, i odmawiam mu tego z ważnego dla mnie powodu, to jest to sytuacja zupełnie inna od tej, gdy podejrzewam dziecko o wymuszanie i terroryzowanie mnie płaczem, wobec czego muszę mu jasno pokazać, kto tu rządzi. W tej pierwszej z wrażliwością spróbuję pomóc dziecku odnaleźć się w niekomfortowym położeniu (np. przysuwam dziecięce łóżeczko do swojego łóżka i głaszczę dziecko po główce, aż zaśnie). W tej drugiej w obawie przed późniejszym “rozpieszczeniem” będę działać na wyrost, nie zawsze wrażliwie, nie do końca świadomie (zatem stoję 7 minut pod drzwiami, słuchając rozdzierającego serce płaczu, ale w imię wykształcenia zdrowych nawyków nie wchodzę – co najwyżej leżę krzyżem pod drzwiami).
W ten sam sposób szkodzę sobie, nie dając sobie prawa do bycia bez dziecka (cóż to za matka, która zostawia dziecko i idzie na kawę z przyjaciółką?!). Niedostrzegane i niezaspokajane potrzeby dają o sobie znać, często zbyt mocno i często w nieodpowiednim momencie. Po co więc komplikować sobie życie?
Żyjemy więc w duchu ap, bo jest nam tak wygodniej – nie musimy naginać się do żadnych norm, zasad, wytycznych, oprócz tych, które pasują naszej rodzinie, wszystkim nam razem i każdemu z osobna. Nie wypełniamy żadnej definicji, bo jej po prostu nie ma. Każdego dnia na nowo staramy się odkrywać i szanować wzajemnie swoje potrzeby – a nawet jeśli któreś akurat muszą poczekać, pamiętamy o tym, by wracać do nich w odpowiedniej chwili. Czasem, może nawet za często robimy głupoty – jednak umiemy brać za nie odpowiedzialność i przyznawać, że postąpiliśmy głupio.
Całkiem szczerze mówiąc, nie wyróżniamy się z żadnego tłumu.
* Baby Led Weaning, w polskiej wersji – Bobas Lubi Wybór; podejście w żywieniu dziecka, zakładające rozszerzanie diety niemowlęcia z pominięciem etapu papek, rozcierania i rozdrabniania pokarmu. Dziecko od samego początku dostaje jedzenie w kawałkach, z którymi samo musi się uporać 🙂
Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.