„Ostatnie dziecko lasu” – recenzja


I oto mam ją przed sobą, „połkniętą” pospiesznie z lekkim poczuciem niedosytu i wiszącym  w powietrzu zaproszeniem, by sięgnąć do niej nie raz jeszcze. Bo książka Richarga Louv jest ważna. Nie tylko dla mnie. I nie tylko dlatego, że przetłumaczono ją na kilkanaście języków. To taki „gatunek na wymarciu” książek, które nie dają zasnąć, gwarantują nad ranem „moralniaka” i – tak po prostu – zmuszają do refleksji. I to co najmniej z kilku powodów.
 
„Komputery są ważniejsze od przyrody, bo to one pozwalają znaleźć pracę” oraz „Lubię się bawić w środku, bo tam są wszystkie urządzenia elektryczne” – takie dziecięce wyznania stały się dla autora punktem wyjścia do napisania tej książki. Wyznania prawdziwe, można je oceniać, można też zastanowić się chwilę, porównując w własną percepcją tego, co ważne, z perspektywy swojego  dzieciństwa.

 
Jak zauważa recenzujący książkę przyrodnik i dziennikarz Adam Wajrak, od Louv możemy dowiedzieć się czym kiedyś było dzieciństwo i czym powinno być dzisiaj oraz dlaczego tak bardzo ważny jest kontakt dzieci (i nie tylko dzieci!) z przyrodą. Złudzeniem jest twierdzenie, że bez tego kontaktu („bez zaglądania w różne zakamarki, włóczenia się po lesie albo łąkach, lub podglądania innych stworzeń”) możemy być szczęśliwi. Bliski kontakt z naturą (ale i bliskimi nam istotami, w tym oczywiście także ludźmi) jest ważniejszy, niż nam się wydaje. I nie chodzi tutaj o okazjonalny spacer po parku czy wycieczkę do ZOO. Do prawidłowego rozwoju dzieciom potrzeba ich własnych tajemnych kryjówek, wynalazków, naturalnej przestrzeni do odkrywania świata i swojego w nim miejsca. Na podstawie licznych badań Louv przekonuje, że bliski, nieskrępowany kontakt ze środowiskiem naturalnym pobudza kreatywność, pomagając się wyciszyć i rozwijać. Ograniczenie tego kontaktu blokuje procesy poznawcze, emocjonalne i rozwojowe.
 
Nawet nie zerkając na zegarki chyba wszyscy czujemy intuicyjnie, że czas, który dzieciaki spędzają oglądając bajki i filmy, testując nowe aplikacje czy grając w komputerowe gry jest nieco za długi. I że oddalając się od przyrody – tracą one naturalną umiejętność i potrzebę budowania pozytywnych relacji z innymi. Oddalają się od rówieśników. I od nas również. I nie zaskoczy nas pewnie wcale prosta zależność: dzieci bawiące się na dworze mają więcej przyjaciół niż te, które spędzają czas wpatrzone w ekran czy monitor. To nie tak, że nowe technologie są złe. Pejoratywny może być cel ich wykorzystywania: oszukiwanie własnej samotności, „zabijanie czasu”, tworzenie iluzji, rozpaczliwe poszukiwanie ciągle nowych bodźców i wrażeń.
 
Do takich przemyśleń zmusza nas lektura „Ostatniego dziecka lasu”, za napisaniem której kryje się  nie tylko dziennikarz i autor książek na temat związków między rodziną, przyrody i społeczeństwem, doradca Fundacji Forda, zaangażowany w działalność wielu organizacji i czasopism o profilu społeczno-ekologicznym, ale też… młodociany architekt domków na drzewach. Chyba każdy, komu w tego typu domku dane było w dzieciństwie się bawić, zgodzi się z tezą, iż tworzenie takich podniebnych, ale i naziemnych (namioty z przywiązywanych do drzew czy opieranych na kijach koców) konstrukcji pomagało poznać prawa fizyki dużo wcześniej, niż uczono o nich w szkole. A przesiadywanie w takich domkach było świetną lekcją uważności i koncentracji, tak trudnej dziś dla dzieci bombardowanych przez cały czas tysiącem bodźców, których źródłem są wytwory nowych technologii czy takie miejsca, jak wielkomiejskie galerie handlowe.
 
Możemy myśleć o tym wszystkim z nostalgią, z nutką żalu wspominając smaki i zapachy własnego dzieciństwa. Pewnie większość z nas ma w szufladach pamięci wyidealizowane wspomnienie wakacji na wsi czy w lesie: zapach świeżo skoszonej trawy, smak mleka prosto od krowy, kontemplowany podczas leżenia na polanie czy łące szum drzew czy uczucie ekscytacji w trakcie tropienia w lesie dzikich zwierząt. Tymczasem dla większości współczesnych dzieci te prawdziwe atrakcje będą mieć jedynie znamiona nudy i nie będą nawet hasłami, które warto „wrzucić do wyszukiwarki”, by się czegoś o nich dowiedzieć. W myśl zasady: „jak czegoś nie ma w Google, to znaczy, że nie istnieje”…
 
Tymczasem wspomnienia z dzieciństwa budują naszą tożsamość. Taka „tożsamość przyrodnicza” czy też „doświadczenie naturalnego krajobrazu”  jest czymś więcej, niż stanem wiedzy o stanie środowiska naturalnego. Większość dzieciaków jest dziś świadomych globalnych zagrożeń ekologicznych (wie np. o potrzebie segregacji odpadów i oszczędzaniu wody), ale ich fizyczny kontakt i intymna relacja z przyrodą powoli odchodzą w zapomnienie. Zjawisko to Richar Louv trafnie definiuje jako „zespół deficytu natury”. Wprowadza także takie terminy, jak ósmy rodzaj inteligencji: „inteligencja przyrodnicza” (w której doświadczamy dzięki zmysłom) czy „autyzm kulturowy”. Terminy te nie mają nic wspólnego z diagnozą medyczną, zmuszają jednak do zastanowienia się nad stanem faktycznym i zachęcają do poszukiwania sposobów wyjścia z impasu.
 
Autor „Ostatniego dziecka lasu” zestawia wyniki badań naukowych, ale i strzępy rozmów, liczne cytaty i refleksje – po to, by zachęcić do obserwacji i przemyśleń o tym, dlaczego nasza wizja dzieciństwa uległa tak drastycznej zmianie. Nie tyle szuka winnych, co podpowiada, jak znając diagnozę szukać możliwości powrotu. I uzmysławia nam, jak wiele zależy od nas samych.
 
Louv zwierza nam się ze swojego dzieciństwa, poddając zagadnienia dla dyskusji – nie tylko dla dzieci i młodzieży, ale i dla nas, dorosłych. Zachęca, by się przyznać, na ile jesteśmy w stanie zidentyfikować okoliczne tereny zielone w swoim otoczeniu czy społeczności. I by uzmysłowić sobie, w jaki sposób przyroda „rozszerza” albo zmienia sposób postrzegania czasu. Daje też konkretne podpowiedzi działań (do realizacji „na cito”, ale i tych, które należy rozplanować  w czasie). Znajdziemy w książce specjalny dodatek proponujący zajęcia na łonie przyrody dla całej rodziny, ale i całe mnóstwo („100 razy działanie”) propozycji, jak odmienić nasze społeczności lokalne. Adresatami tych propozycji są zarówno decydenci, przedsiębiorcy, prawnicy i pracownicy służby zdrowia, ale i pedagodzy czy sami uczniowie, którzy mogą np. upowszechniać „przyrodniczą reformę szkoły”. I o ile ci pierwsi, nie miejmy złudzeń, do realizacji rewolucyjnych rozwiązań mogą odnieść się z dezaprobatą, tak dla osób pracujących z dziećmi taki dodatek może stać się świetnym narzędziem – ściągą z podpowiedziami, jak zapobiegać rozprzestrzenianiu się „zespołu deficytu natury”. A można to robić na wiele sposobów, choćby poprzez „naukę odzyskiwania zmysłów”. Tak, jak np. specjalista od motyli, który zaczyna uczenie dzieci o tych owadach przez… położenie żywego motyla na ich nosie…
 
Katarzyna Głowacka – mama poszukująca, dziennikarka, absolwentka kulturoznawstwa. Współpracuje z Fundacją Wspomagającą Edukację Przedszkolną „Gifted&Talented” http://www.gifted-talented.orgoraz z działającym pod jej patronatem wrocławskim Przedszkolem „Przyjaciele Żyrafy” http://www.przyjaciele-zyrafy.pl/

 
 

Richard Louv

„Ostatnie dziecko lasu”

Wydawnictwo Relacja 2014