
Z opowiadań znajomych znam takie opisy dziecięcych emocji, że niektóre mogłyby nie przejść dziennikarskiej cenzury. Moja przyjaciółka została obdarowana tekstem “chciałbym cię oblać sraczką”. Zupełnie bez złośliwości i jadu, ot tak po prostu w chwili złości, czterolatek rzucił jej wyzwanie. Śmiać się czy płakać? A to zależy. Mnie to śmieszy, a potem ulatuje, ale może kogoś zaboleć. Co wtedy? Tylko spokój nas uratuje. W końcu dziecko wypowiadające podobne słowa zazwyczaj nie ma intencji, które w podobnej sytuacji towarzyszyłyby dorosłemu. Nie chce nas zranić, nie chce być niemiłe, próbuje uporać się z emocjami. Można pomóc jemu i sobie, nazywając emocje w sposób bardziej “cywilizowany” – Zdenerwowałeś się tak mocno, gdy nie pozwoliłam ci wyjść na dwór? W ten sposób dajemy dziecku sygnał, że jego emocje nas nie przerażają, a z drugiej strony uczymy je, jak dobierać słowa delikatniej.
Jednym z bardziej mrożących krew w rodzicielskich żyłach jest stwierdzenie: “Nienawidzę braciszka. Oddajmy go do szpitala”. „Jak to-nienawidzisz? Przecież go kochasz, zobacz jest taki mały, potrzebuje nas! Nie możemy go oddać!” – wykrzykujemy w panice, gorączkowo analizując, gdzie popełniliśmy błąd? Gdzie nie dopatrzyliśmy tej braterskiej relacji i oto zrobiła się szczelina, która ją rozrywa? A gdyby tak odwrócić to myślenie i zamiast doszukiwać się swojej winy, spróbować odkodować te słowa? Dzieci przeżywają swoje emocje dość gwałtownie, całymi sobą, nierzadko wpadając w skrajność – zapalają się i za chwilę gasną, nie pamiętając już nawet dokładnie, o co chodziło. Skoro więc starszak mówi, że nienawidzi braciszka, prawdopodobnie braciszek zalazł mu chwilowo za skórę, może płacząc zbyt rozpaczliwie, psując ulubioną zabawkę – cokolwiek. Za chwilę braciszek będzie znów słodziakiem, bo rozkosznie się uśmiechnie. Do następnego “nienawidzę”.
Nie twierdzę, że dzieci mogą nas, rodziców, mieszać z błotem, a my mamy pokornie zwieszać głowę. Myślę tylko, że skoro i tak czują, jak czują i myślą, jak myślą, to bezpieczniej dla nas jest o tym wiedzieć. Nic mi nie da zatykanie dzieciom ust, do głów już nie mam dostępu. Czasem wystarczy zrozumieć, że ten tekst jest zupełnie obok nas, nie zaś w nas celowany – i już człowiek się mniej oburza, a bardziej skupia, jak tu dziecku pomóc.
Żeby jednak nie było tak różowo… każdy z nas ma taki wrażliwy punkt – wystarczy nacisnąć i aż się w środku gotuje. Miałam tak ze stwierdzeniem: “Ją kochasz bardziej niż mnie!”. Wiedziałam, że to zaszyfrowana wiadomość do mnie, ale zanim chciało mi się nad nią pochylić, już kipiałam z emocji. Potrzebowałam wieeele czasu, by nie cierpła mi skóra na sam dźwięk słów: “A ona ma więcej/lepiej/ładniej/ ją kochasz bardziej”.
Przynajmniej raz w tygodniu słyszę od swojej czterolatki, że jestem gruba. To mnie śmieszy tylko i wyłącznie dlatego, że tak nie jest. Inaczej nie pisałabym takich przemądrzałych felietonów.
Małgorzata Musiał – z wykształcenia pedagog, z powołania mama Tobiasza (6 lat), Leny (3 lata) i Zoi (10 miesięcy). Pracuje w stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dla rodziców. Entuzjastka noszenia dzieci w chustach, rodzicielstwa bliskości, fanka i realizatorka programu „Szkoła dla rodziców i wychowawców”.