Wczoraj przelała się czara goryczy. Po dniu spędzonym na tworzeniu ze starszakami książki o Kreciku, wymyśliłam sobie, że uśpię małą i zajmę się swoimi rzeczami, choćby to miało być tępe patrzenie się w monitor. Tępe patrzenie zakłada nieodbieranie sygnałów z zewnątrz, nie zauważyłam więc Średniej kręcącej się niedaleko wózka ze śpiącą Najmłodszą. Z odrętwienia wyrwał mnie już płacz przebudzonej. Zobaczyłam tylko, jak winowajczyni znika za drzwiami, resztę scenariusza ułożyłam sobie w głowie. Wściekła próbowałam uspokoić płaczące dziecko (haha!), wykrzykując jednocześnie swoje niezadowolenie pod adresem starszej. Czemu ją obudziłaś? Ktoś cię prosił, żebyś tu przychodziła? Ciekawe, kto ją teraz uśpi? Takie i jeszcze głupsze teksty wyrzucałam z siebie bezmyślnie, co nie poprawiło sytuacji ani na jotę – mała już nie zasnęła, ja byłam zdenerwowana, a średnia uznała, że matka nie nadaje się kompletnie do niczego i zajęła się swoimi sprawami.
To dało mi na szczęście długą chwilę na ochłonięcie. Późnym popołudniem, gdy wędrowałyśmy ze Średnią gdzieś razem, wróciłam do tematu, tym razem łagodniej. Zapytana, czemu obudziła siostrę, odparła cichutko:
– Nie chcę ci tego powiedzieć.
– Wiesz, ja się martwię, gdy ona budzi się za wcześnie, wtedy ma zły humorek i trudno mi sie nią zajmować.Cisza.
– Pewnie było Ci przykro, że tak się zdenerwowałam, bo nie chciałaś zrobić nic złego?
– Tak. Bo po prostu kiedy ona śpi, jest taka śliczniutka i tak ją lubię, że chcę się z nią bawić i nie mogę się powstrzymać…